poniedziałek, 25 lutego 2013

Opowieści o Kruku, któremu nie chciało się śpiewać ...








Steven Wilson należy do tych artystów, którzy cokolwiek by nie zrobili czy utwór, czy nowy projekt – zawsze zamienia się w złoto. Należy do osób bardzo zapracowanych. Ma swoim dorobku wiele różnych płyt, projektów, ze szczególnym uwzględnieniem na jego macierzystą formację, czyli zespół Porcupine Tree (w odpowiedzi na pytanie dziennikarzy czy zamierza opuścić Jeżozwierzy, kategorycznie odpowiada: NIE!) czy No-Man, a także produkcje płyt i współpracę im. in z zespołem Opeth. Jakby tego było mało – jeszcze płyty solowe. Już trzy (oficjalnie trzy, nieoficjalnie więcej): Isurgentes z 2008 roku, następnie Grace For Drowning z 2011, a także najnowsza, całkiem świeżutka – The Raven That Refused to Sing. O ile Isurgentes nie przekonała mnie całościowo, o tyle Grace For Drowning powaliła mnie tak na kolana, że przez miesiąc się nie mogłem pozbierać. Powaliła pod każdym względem: konceptualnym,  produkcyjnym, graficznym itd. Z niecierpliwością czekałem na kolejny album Stefcia z myślą jak będzie teraz? Zawiodę się czy nie!

Album powstawał między styczniem, a lipcem 2012 roku. Steven zatrudnił znakomitych muzyków takich jak: Guthrie Govan (gitara), Nick Beggs (bas), Marco Minneman (perkusja), Theo Travis (saksofon, flet), Adam Holzman (instr. klawiszowe). Współpracował z nim też legendarny producent i inżynier Alan Parsons. Na nowym albumie znalazło się sześć utworów. Inspiracją dla Artysty były dawne makabryczne opowieści. Ilustracją okładki zajął się Hajo Mueller.


Oto co mówi o tej płycie sam zainteresowany:

Tu chodzi bardziej o to, co sobie wyobrażasz niż o to, co widzisz. Uwielbiam opowiadania Edgara Allana Poe'ego i Arthura Machena. To takie makabryczne bajki. I są o wiele bardziej nastrojowe i przerażające niż hollywoodzkie horrory. Przeważa w nich czające się gdzieś głęboko poczucie zagrożenia. Dorastałem w latach 70. i niektóre programy przeznaczone dla dzieci były wtedy bardzo mroczne. Mr Benn czy Bagpuss kryły w sobie ogromne pokłady melancholii, żalu i przerażenia. Dzisiaj pewnie nikt by się nie obruszył, że tego typu programy kierowane są do małych dzieci. Po raz pierwszy nagrałem album solowy z solidnym zespołem i być może dzięki temu płyta - choć nadal solowa - okazała się bardziej spójna. A praca z Alanem Parsonsem była ogromnym przeżyciem. Wszyscy moi współpracownicy przewyższają mnie umiejętnościami muzycznymi, więc miło było powierzyć moją muzykę tak utalentowanym ludziom... Kiedy teraz patrzę na tę płytę, widzę solidne dzieło, może najlepsze w moim dotychczasowym dorobku. Zawsze lubię słuchać opinii innych, by móc znaleźć miejsce dla nowego albumu pośród innych moich płyt. Mam nadzieję, że ta znajduje się bardzo blisko szczytu, a może nawet na nim.

Płyta oficjalnie DZIŚ, tj 25 lutego 2013 roku, ma swoją premierę. Jednakże … muszę się przyznać bez bicia, że udało mi się – przynajmniej namiastkę tego – zdobyć już na początku stycznia. Nie tylko za sprawą Trzeciego Programu Polskiego Radia czy też Radia Aspekt, ale też za sprawą dobrych znajomych. Jednakże pomyślałem, że wstrzymam się z recenzją płyty aż do dnia jej wydania.

Buru rum, buru rum! Tak powiada Piotr Kaczkowski, gdy zapowiada nowe utwory. Takim podobnym sygnałem rozpoczyna się najnowsza płyta Steven Wilsona. Utwór Luminol – znany już od ponad roku, można było go posłuchać w Trójce. ŚWIETNE WEJŚCIE w klimat, niesamowita jazda. No i długość utworu - 10 minut i 12 sekund. Spośród sześciu zaprezentowanych na tej płycie utworów połowa to z nich to właśnie "długasy" - ponaddziesięciominutowe pełne rozmachu kompozycje. Najdłuższy jest właśnie Luminol.

Drive Home. Spokojny utwór, senny. Dobry na jesienno-zimowe wieczory. Nie wiedzieć dlaczego, ale  gdy słuchałem go po raz pierwszy miałem wrażenie, że słucham ... Blackfield (to jeden z projektów Stefcia wraz z izraelskim muzykie Avivem Geffenem),a refren chodził mi po głowie non stop. Czy tylko ja odniosłem takie wrażenie jakbym słuchał Blackfield? Ciekawy jestem. Ale też jest w nim coś i z Jeżozwierzy.

The Holy Drinker. Kompozycja rozbudowana do ponad 10 minut, nie jest to najdłuższa kompozycja, ale jednak ... zrobiła na mnie NAJWIĘKSZE WRAŻENIE. Mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że to mój OSOBISTY FAWORYT! Co się tam dzieje! Stefek, co Ty wyrabiasz? Masakra! Karmazynowa jazda, czyli to, co tygryski lubią najbardziej!

The Pin Drop. Utwór najkrótszy, bo tylko ponadpięciomintowy. Co mnie w nim najbardziej urzekło? Chyba solówka gitarowa i ten specyficzny klimat.

Przedostatni The Watchmaker to po The Holy Drinker mój ulubiony utwór i trzeci z długasów. Zawiera wszystko, co kocham i co jest najpiękniejsze w muzyce progresywnej - duch, liryka, bardzo bogate instrumentarium, tempo, pomysłowość, rozbudowanie. Widać doskonale kto dla Stevena jest największym wzorem muzycznym, jakie zespoły, jakie utwory.

Płytę zamyka utwór tytułowy czyli  The Raven That Refused To Sing. Utrzymany jest w podobnym klimacie spokojnym. Przeważają głównie fortepian, smyczki i piękne zakończenie - symfonia.

Nowy album Stevena Wilsona na pewno jest dziełem wybitnym i spójnym. Jest swoistą kontynuacją swego poprzednika - Grace For Drowning. Może nie jest aż tak powalający jak poprzednik, ale na pewno idzie się w nim zakochać. Jeśli nie za pierwszym to za kolejnymi razami. Mnie przekonał od razu, choć nie powalił tak jak Grace For Drowning. Dużo czytam na różnych grupach fejsbukowych odnośnie Stefka i nowej płyty, utworów na niej i jestem bardzo zdziwiony, że jest tyle marudnych ludzi, którzy twierdzą, że jakoś ostatnio za dużo Stevena w Trójce czy choćby w Radiu Aspekt. Ja się pytam - a dlaczego? To tylko dobrze świadczy, że rock progresywny ma się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Rodzice przekazali mi Floydów, King Crimson czy Yes i ja także swoim dzieciom to przekaże, ale oprócz tego też Riverside czy właśnie Stefka i jego projekty.

Aha! Już dawno zapisałem w kajeciku "Kruka" jako kandydata na Płytę Ro(c)ku 2013.




BARTAS.






   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz