poniedziałek, 25 lutego 2013

Opowieści o Kruku, któremu nie chciało się śpiewać ...








Steven Wilson należy do tych artystów, którzy cokolwiek by nie zrobili czy utwór, czy nowy projekt – zawsze zamienia się w złoto. Należy do osób bardzo zapracowanych. Ma swoim dorobku wiele różnych płyt, projektów, ze szczególnym uwzględnieniem na jego macierzystą formację, czyli zespół Porcupine Tree (w odpowiedzi na pytanie dziennikarzy czy zamierza opuścić Jeżozwierzy, kategorycznie odpowiada: NIE!) czy No-Man, a także produkcje płyt i współpracę im. in z zespołem Opeth. Jakby tego było mało – jeszcze płyty solowe. Już trzy (oficjalnie trzy, nieoficjalnie więcej): Isurgentes z 2008 roku, następnie Grace For Drowning z 2011, a także najnowsza, całkiem świeżutka – The Raven That Refused to Sing. O ile Isurgentes nie przekonała mnie całościowo, o tyle Grace For Drowning powaliła mnie tak na kolana, że przez miesiąc się nie mogłem pozbierać. Powaliła pod każdym względem: konceptualnym,  produkcyjnym, graficznym itd. Z niecierpliwością czekałem na kolejny album Stefcia z myślą jak będzie teraz? Zawiodę się czy nie!

Album powstawał między styczniem, a lipcem 2012 roku. Steven zatrudnił znakomitych muzyków takich jak: Guthrie Govan (gitara), Nick Beggs (bas), Marco Minneman (perkusja), Theo Travis (saksofon, flet), Adam Holzman (instr. klawiszowe). Współpracował z nim też legendarny producent i inżynier Alan Parsons. Na nowym albumie znalazło się sześć utworów. Inspiracją dla Artysty były dawne makabryczne opowieści. Ilustracją okładki zajął się Hajo Mueller.


Oto co mówi o tej płycie sam zainteresowany:

Tu chodzi bardziej o to, co sobie wyobrażasz niż o to, co widzisz. Uwielbiam opowiadania Edgara Allana Poe'ego i Arthura Machena. To takie makabryczne bajki. I są o wiele bardziej nastrojowe i przerażające niż hollywoodzkie horrory. Przeważa w nich czające się gdzieś głęboko poczucie zagrożenia. Dorastałem w latach 70. i niektóre programy przeznaczone dla dzieci były wtedy bardzo mroczne. Mr Benn czy Bagpuss kryły w sobie ogromne pokłady melancholii, żalu i przerażenia. Dzisiaj pewnie nikt by się nie obruszył, że tego typu programy kierowane są do małych dzieci. Po raz pierwszy nagrałem album solowy z solidnym zespołem i być może dzięki temu płyta - choć nadal solowa - okazała się bardziej spójna. A praca z Alanem Parsonsem była ogromnym przeżyciem. Wszyscy moi współpracownicy przewyższają mnie umiejętnościami muzycznymi, więc miło było powierzyć moją muzykę tak utalentowanym ludziom... Kiedy teraz patrzę na tę płytę, widzę solidne dzieło, może najlepsze w moim dotychczasowym dorobku. Zawsze lubię słuchać opinii innych, by móc znaleźć miejsce dla nowego albumu pośród innych moich płyt. Mam nadzieję, że ta znajduje się bardzo blisko szczytu, a może nawet na nim.

Płyta oficjalnie DZIŚ, tj 25 lutego 2013 roku, ma swoją premierę. Jednakże … muszę się przyznać bez bicia, że udało mi się – przynajmniej namiastkę tego – zdobyć już na początku stycznia. Nie tylko za sprawą Trzeciego Programu Polskiego Radia czy też Radia Aspekt, ale też za sprawą dobrych znajomych. Jednakże pomyślałem, że wstrzymam się z recenzją płyty aż do dnia jej wydania.

Buru rum, buru rum! Tak powiada Piotr Kaczkowski, gdy zapowiada nowe utwory. Takim podobnym sygnałem rozpoczyna się najnowsza płyta Steven Wilsona. Utwór Luminol – znany już od ponad roku, można było go posłuchać w Trójce. ŚWIETNE WEJŚCIE w klimat, niesamowita jazda. No i długość utworu - 10 minut i 12 sekund. Spośród sześciu zaprezentowanych na tej płycie utworów połowa to z nich to właśnie "długasy" - ponaddziesięciominutowe pełne rozmachu kompozycje. Najdłuższy jest właśnie Luminol.

Drive Home. Spokojny utwór, senny. Dobry na jesienno-zimowe wieczory. Nie wiedzieć dlaczego, ale  gdy słuchałem go po raz pierwszy miałem wrażenie, że słucham ... Blackfield (to jeden z projektów Stefcia wraz z izraelskim muzykie Avivem Geffenem),a refren chodził mi po głowie non stop. Czy tylko ja odniosłem takie wrażenie jakbym słuchał Blackfield? Ciekawy jestem. Ale też jest w nim coś i z Jeżozwierzy.

The Holy Drinker. Kompozycja rozbudowana do ponad 10 minut, nie jest to najdłuższa kompozycja, ale jednak ... zrobiła na mnie NAJWIĘKSZE WRAŻENIE. Mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że to mój OSOBISTY FAWORYT! Co się tam dzieje! Stefek, co Ty wyrabiasz? Masakra! Karmazynowa jazda, czyli to, co tygryski lubią najbardziej!

The Pin Drop. Utwór najkrótszy, bo tylko ponadpięciomintowy. Co mnie w nim najbardziej urzekło? Chyba solówka gitarowa i ten specyficzny klimat.

Przedostatni The Watchmaker to po The Holy Drinker mój ulubiony utwór i trzeci z długasów. Zawiera wszystko, co kocham i co jest najpiękniejsze w muzyce progresywnej - duch, liryka, bardzo bogate instrumentarium, tempo, pomysłowość, rozbudowanie. Widać doskonale kto dla Stevena jest największym wzorem muzycznym, jakie zespoły, jakie utwory.

Płytę zamyka utwór tytułowy czyli  The Raven That Refused To Sing. Utrzymany jest w podobnym klimacie spokojnym. Przeważają głównie fortepian, smyczki i piękne zakończenie - symfonia.

Nowy album Stevena Wilsona na pewno jest dziełem wybitnym i spójnym. Jest swoistą kontynuacją swego poprzednika - Grace For Drowning. Może nie jest aż tak powalający jak poprzednik, ale na pewno idzie się w nim zakochać. Jeśli nie za pierwszym to za kolejnymi razami. Mnie przekonał od razu, choć nie powalił tak jak Grace For Drowning. Dużo czytam na różnych grupach fejsbukowych odnośnie Stefka i nowej płyty, utworów na niej i jestem bardzo zdziwiony, że jest tyle marudnych ludzi, którzy twierdzą, że jakoś ostatnio za dużo Stevena w Trójce czy choćby w Radiu Aspekt. Ja się pytam - a dlaczego? To tylko dobrze świadczy, że rock progresywny ma się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Rodzice przekazali mi Floydów, King Crimson czy Yes i ja także swoim dzieciom to przekaże, ale oprócz tego też Riverside czy właśnie Stefka i jego projekty.

Aha! Już dawno zapisałem w kajeciku "Kruka" jako kandydata na Płytę Ro(c)ku 2013.




BARTAS.






   

środa, 20 lutego 2013

Przyjdź, jaki jesteś...






Zawsze żałowałem, że nie urodziłem się w czasach, gdy grało się muzykę przez DUŻE "M". Zaczynałem ją poznawać dopiero w okolicach 1990, jako czterolatek dzięki Rodzicom i Piotrowi Kaczkowskiemu, za co jestem im ogromnie wdzięczny. Jednakże nie jest do końca tak, że moje pokolenie (rocznik 1986) nie może się NICZYM pochwalić w tej materii. Jako cztero-pięciolatek poznawałem także zespoły rockowe, które wówczas rządziły światem. Były to: Guns 'N Roses, Pearl Jam, Soundgarden czy Nirvana .Nie zapomnę tego do końca życia jak godzinami przesiadywałem na fotelu wpatrzony w MTV jak w święty obrazek, oglądając teledyski. To były czasy, gdy jeszcze grała muzyka. Byłem wielkim fanem Guns 'N Roses. Uwielbiałem wokal Axla, jego ruchy na scenie, no i przecudny utwór i teledysk November Rain. Do Soundgarden mam raczej sentyment. Natomiast jeśli idzie o te dwa obozy muzyki grunge, czyli Pearl Jam i Nirvanę to jednak zawsze wyżej stawiałem Pearl Jam. Uwielbiałem wokal Eddiego Veddera, całe to brzmienie (bardzo dojrzałe już na pierwszej płycie) no i całą płytę debiutancką Ten. Nirvanę bardzo lubiłem, ale ... bez zbytniego szaleństwa. Doceniłem dopiero po śmierci Kurta Cobaina. Tak! Czasem bywa! Mea culpa! Zacząłem zauważać, że jednak coś w tej ich muzyce musi być. Nie jest to jakieś mega ambitne granie, a jednak ... Nevermind przeszła do historii i stoi na półce płytowej obok tych  największych i najdoskonalszych płyt w historii muzyki rozrywkowej, a Kurt znalazł się na liście najlpszych wokalistów wszech czasów. Może właśnie takie było zapotrzebowanie? Nowa muzyka? Przecież rock MUSI EWOLUOWAĆ.

Kurt gdyby żył obchodziłby 46 lat. O nim pewnie można byłoby pracę naukową napisać. Nie jestem jego wielkim fanem, ale myślę, że warto przybliżyć tę postać.

Kurt Cobain urodził się 20 lutego 1967 roku w Aberdeen w USA. Jego ojciec Donald pracował jako mechanik samochodowy, natomiast matka Wendy (z domu Fradenburg), zajmowała się dziećmi. Cobain już od dziecka interesował się muzyką, początkowo słuchał The Beatles i The Monkees, pod koniec lat 70. zainteresował się twórczością takich zespołów jak Kiss, Black Sabbath, Sex Pistols oraz The Clash. W 1985 Kurt Cobain założył Fecal Matter, jednak dużo większą sławę przyniósł mu założony w 1987 roku wraz z Kristem Novoselicem grunge'owy zespół Nirvana

Nirvana zdobyła ogólnoświatową sławę po wydaniu albumu wspomnianego już przeze mnie albumu Nevermind oraz pierwszego singla promującego płytę, Smells Like Teen Spirit oraz stała się jednym z prekursorów podgatunku muzyki rockowej, grunge. Inne grupy pochodzące z Seattle również odegrały dużą rolę na scenie rockowej w latach 80. i 90., Pearl JamSoundgarden. Dzięki działalności tych zespołów grunge i rock alternatywny stały się najczęściej nadawanymi przez stacje radiowe gatunkami muzycznymi na początku lat 90. Wokalista zespołu, Kurt Cobain, zyskał miano "przedstawiciela nowego pokolenia", zaś Nirvana stała się jednym z niewielu zespołów kojarzonych z Generacją X. Wobec medialnego zamieszania Cobain skupił się w pełni na muzyce zespołu, gdyż uważał, iż wizja artystyczna oraz przekaz zespołu zostały źle zinterpretowane przez odbiorców.

Zespół został rozwiązany po śmierci samobójczej Cobaina (chociaż do dziś nie wiadomo czy jego żonka Courtney Love nie maczała w tym swoich paluchów) w 1994, ale popularność Nirvany po tym wydarzeniu jeszcze bardziej wzrosła. Kult. W 2002 wydano nieukończone przez zespół demo You Know You're Right, które okazało się międzynarodowym hitem i uplasowało się na szczytach list przebojów. Do marca 2009 zespół sprzedał ponad 25 milionów albumów w Stanach Zjednoczonych oraz ponad 50 milionów na całym świecie.



BARTAS.






niedziela, 17 lutego 2013

Billie Joe Armstrong kończy 41 lat :)




Różne rzeczy można usłyszeć o tym zespole. Wiem jedno: mają swoje miejsce w historii muzyki obok tych Wielkich. 

Dziś wokalista kapeli Billie Joe Armstrong obchodzi swoje urodziny. Taaaak! Ten pozornie wyglądający chłopiec skończył już ... 41 lat. A im starszy tym muzycznie podnosi poprzeczkę. Mówi sam o sobie: Nie umiem do dziś czytać nut. Znam kilka akordów - to wszystko. Nie zna nut, zna akordy, a na pianinie wymiata tak jakby był absolwentem szkoły muzycznej II stopnia. Ma mocny 2,5 oktawowy głos (dla niektórych przesłodzony i popowy) i mnóstwo inspiracji muzycznych.

Wielu widzi w nim dzieciaka, chłopczyka-emo, zbuntowanego. Ja dostrzegam w nim Artystę. Z płyty na płytę on i jego kapela podnoszą poprzeczkę. To już nie tylko prosta sekcja rytmiczna o punkowym zabarwieniu, ale poszerzone instrumentarium o smyczki, pianino (on sam gra). Biorą przykład z najlepszych - Queen, David Bowie, The Who, Beatlesi ...

Tej kapeli słuchają i młodziaki (niestety to często z nimi kojarzony jest ten zespół - granie dla dzieciaków-emo) oraz dorośli ludzie - miłośnicy klasyki rocka, muzycy czy redaktorzy POWAŻNYCH pism muzycznych jak np Teraz Rock.

Happy Birthday, Billie Joe :)

czwartek, 14 lutego 2013

Najważniejszy Głos Polskiego Radia obchodzi dziś swoje urodziny






NIE MA PRZYPADKÓW. Tak zatytułowałem swojego bloga i to nie bez powodu. Ci, którzy znają to powiedzenie "NIE MA PRZYPADKÓW!" wiedzą o co chodzi. Ci zaś którzy nie wiedzą spieszę z wyjaśnieniem. Otóż autorem tego powiedzenia jest Człowiek, który dla mnie tym, który po Rodzicach ukształtował w pełni mój gust muzyczny. Człowiek Radia, który jak żaden inny prezenter muzyczny, potrafi w piękny sposób przekazać muzykę, ubarwiając ją pięknymi słowami, opowieściami, przygodami. 

PIOTR KACZKOWSKI, bo to o Nim mowa, obchodzi dziś, w ten walentynkowy dzień, swoje urodziny.
Już nawet nie wiem od jak dawna słucham tego Człowieka. Całą wieczność. Nie wyobrażam sobie życia bez Niego! Ba! Trójki bez Jego Głosu. I gdybym dzisiaj nie napisał nic o tym niezwykłym Człowieku popełniłby GRZECH ŚMIERTELNY.

Pan Piotr urodził się w Walentynkowy Wieczór w Krakowie, w roku 1946, jako syn Adama i Wandy Kaczkowskich. Wkrótce jednak przeniósł się do Warszawy, gdzie ukończył szkołę podstawową, muzyczną, liceum, a później studia na kierunku lingwistyka stosowana. 

Jego przygoda z radiem rozpoczęła się w 1962 roku. W tym czasie  związał się z Rozgłośnią Harcerską. Razem z Witoldem Pogranicznym (zmarł 28 października 2008 roku) w audycji Klub Przyjaciół Piosenki  zaprezentował utwór Love Me do zespołu The Beatles

Rok później rozpoczął współpracę (i to już na stałe) z Programem Trzecim Polskiego Radia. Również w audycji Witolda Pogranicznego jako "młody Kazio" (tak nazywa się ludzi, którzy zaczynają pracę w Polskim Radiu, od pomocy przygotowania audycji, nawet od przynoszenia kawy redaktorom pracującym już) w audycji Trzydzieści Minut Rytmu, by chwilę później zaprezentować samodzielnie już piosenki włoskie z cyklu con amore

30 września 1965 roku utworzył w Pierwszym Programie Polskiego Radia audycję Młodzieżowego Studia Rytm, które 1 lutego 1966 roku weszło w składa Popołudnie z Młodością.

Prawdziwy przełom dla Piotra nastąpił 22 września 1968 roku. Wtedy to przejął od Garbiela Meretika prowadzenie audycji MiniMax, czyli Minimum słów - maximum muzyki. Audycja stała się niejako Jego wizytówką i to właśnie na niej uczyły się muzyki kolejne pokolenia (w tym ja). Jak się okazuje Piotr Kaczkowski to nie tylko MiniMax. Ma On na swoim koncie mnóstwo innych przedsięwzięć. Od lata 1970 roku prowadził w sopockim Grand Hotelu pierwszą dyskotekę, którą założył Franciszek Walicki. Wielokrotnie wyjeżdżał poza granice naszego kraju, by odkrywać nowych wykonawców, których płyty przedstawiał w swych audycjach, przede wszystkim w Trójce. Jak wspomniałem już to nie tylko MiniMax, ale także Mój Magnetofon, Kiermasz Płyt, Słuchaj razem z nami, W Tonacji Trójki, Zapraszamy do Trójki, Muzyczna Poczta UKF, Kanon Muzyki Rockowej, no i oczywiście ukochany przeze mnie (nie tylko) MiniMax. Prezentował klasykę i nowości płytowe. Posiada w swej kolekcji niezliczoną ilość płyt różnych gatunków muzycznych, które prezentował na antenie. W latach 70-tych współpracował także z "Jedynką" i z takimi audycjami jak Radiokurier, czy Tylko w niedzielę. Warto też wspomnieć o Wieczorze płytowym

Piotr Kaczkowski tylko raz, w 1972 roku poprowadził telewizyjny program muzyczny. Jest nam znany z tego, że unika fotoreporterów i nie pokazuje w mediach swojego oblicza. Pan Piotr to niezwykle skromny człowiek, który nie lubi gwiazdorstwa i odwracania uwagi od prezentowanej muzyki. Jednakże spotyka się dość regularnie ze słuchaczami na spotkaniach autorskich, a jego zdjęcia pojawiły się w kilku czasopismach.

Ja także znam Jego twarz. Z uwagi na szacunek do Jego Osoby, a przede wszystkim prośbę o nie rozpowszechnianie bez zezwolenia Jego twarzy - zaniecham wrzucania i zastępuję innym obrazkiem :)
  
Rok 1991 to okres reorganizacji programowej Polskiego Radia, Wtedy stało się niemożliwym prezenotwać płyt i kompletnych dyskografii w całości. Piotr Kaczkowski skupił się na prowadzeniu Środowej Tonacji Trójki oraz Sobotniej Zapraszamy do Trójki, a także Trójki Pod Księżycem, która była nadawana z niedzieli na poniedziałek. Audycja początkowo trwała godzinę, jednakże w 23 maja 1994 roku wydłużono ją do dwóch, a 2 stycznia 1995 roku (pamiętam!!), gdy Program Trzeci przeszedł na nadawanie całodobowe - aż do trzech godzin, czyli od północy do 3:00.

Wiosną 1996 roku reaktywował niejako MiniMax pod szyldem Biuro Utworów Znalezionych. Zaangażował się w tym samym czasie w organizacji koncertów oraz promocją zagranicznych artystów. Zainicjował cykl rozmów z muzykami światowej klasy, które zaowocowały trzema tomami wywiadów:

- Przy Mikrofonie
- 42 Rozmowy
- Rozmowy Trzecie



A także płyty muzyczne pod swoim nazwiskiem:

- MiniMax (15 stycznia 1998)

- Jazda Obowiązkowa (7 grudnia 1998)

- MiniMax 2 (31 maja 2000)

- Muzyka Różna i Różniasta (30 października 2000)

- minimax pl (6 grudnia 2003)

- minimax pl 2 (8 listopada 2004)

- minimax pl 3 (5 listopada 2005)

- minimax pl 4 (15 stycznia 2007)

- minimax pl Jarocin 2007 (3 września 2007)

- Trzeszcząca płyta (23 listopada 2007)

- minimax pl 5 (1 czerwca 2008)

- Trzeszcząca płyta 2 (17 listopada 2008)

- Trzeszcząca płyta 3 (19 stycznia 2009)

- Trzeszcząca płyta 4 (26 października 2009)

- Trzeszcząca płyta 5 (26 października 2009)

- Trzeszcząca płyta 6 (marzec 2010)

- Trzeszcząca płyta 7 (16 października 2010)

- Trzeszcząca płyta 8 (8 stycznia 2011)

- minimax pl 6 (14 lutego 2011)

- Trzeszcząca płyta 9 (23 września 2011)

- Trzeszcząca płyta 10 (14 listopada 2011)


W latach 1998-2000 był Dyrektorem Programowym Trzeciego Programu Polskiego Radia. W 2002 roku po spotkaniu i koncercie Rogera Watersa napisał na łamach miesięcznika Tylko Rock (obecni Teraz Rock) felieton. Rozpoczął tym długotrwałą współpracę z tym pismem. Pisze także na łamach miesięcznika Machina (redaktorem naczelnym jest jego młodszy radiowy kolega Piotr Metz) oraz w kwartalniku niemuzycznym Wittchen, w którym opisał koncert Led Zeppelin w 2007 roku. 

Oprócz stałych audycji organizuje wiele koncertów radiowych. Od wielu już lat Kaczkowski przyjaźni się z Tori Amos i fascynuje jej muzyką. 16 grudnia 2001 oraz 9 marca 2005 artystka dała w Studiu Trójki specjalnie dla wybranej rzeszy słuchaczy swój występ. 

Jest też laureatem wielu nagród i wyróżnień. 10 września 2008 r. został uhonorowany nagrodą Mateusza – Nagrodą Muzyczną Programu Trzeciego Polskiego Radia SA zapopularyzację muzyki w niepowtarzalny sposób. Wyróżniony m.in.: Międzynarodowym Złotym Mikrofonem AKG dla Osobowości Radiowej Wszech czasów (1996) oraz Złotym Mikrofonem Polskiego Radia (2003). 

4 listopada 2011 Piotr Kaczkowski za wybitne zasługi dla Polskiego Radia został odznaczony przez Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Order ten odebrał 11 listopada 2012.

Pan Piotr ma córkę Olę, która tez jest prezenterką radiową. Prowadzi w Trójce z soboty na niedzielę, między godziną 00:00, a 2:00 audycję Ciemna Strona Mocy.





Panie Piotrze! Dziękuję za wszystko! 
Dużo sił i dużo zdrowia od Wiernego Słuchacza Bartka.













niedziela, 3 lutego 2013

Nie obrażaj się o moją insynuację ..


       

01. Innuendo
02. I'm Going Slightly Mad
03. Headlong
04. I Can’t Live With You
05. Don’t Try So Hard
06. Ride The Wild Wind
07. All God’s People
08. These Are The Days Of Our Lives
09. Delilah
10. The Hitman
11. Bijou
12. The Show Must Go On

Czwarty dzień lutego jest dla Fanów Queen pewnego rodzaju świętem. Także i dla mnie. Tego dnia roku 1991 zespół wydał album, którego ja osobiście uważam za największe arcydzieło w ich twórczości, a także za największe dzieło w historii muzyki rozrywkowej. Innuendo. O tej płycie mowa. Jest to album, którego umiłowałem bardzo sobie już jako dziecko, zaraz po jego premierze. Mama kupiła mi go na kaseciaku pirackiej firmy „Leo’. Miałem też z nim taki problem, że co jakiś czas musiałem kupować „nową”, bo albo się taśma wciągnęła w magnetofon, albo ktoś usiadł tyłkiem na kasecie i się złamała. Tak czy inaczej – dla mnie płyta absolutnie wyjątkowa, ważniejsza nawet o Ciemnej Strony Księżyca Pink Floydów. 

Dla fanów to płyta święta nie tylko ze względu na jej zawartość, ale także ze względu na okoliczności powstawania. Album powstawał od 1989 roku, gdy Freddie Mercury był już bardzo osłabiony trwającą od wiosny roku 1987 chorobą. Praca nad tą płytą przebiegała w strasznych męczarniach. Jednakże Freddie nie poddawał się i śpiewał. A zaśpiewał najlepiej jak tylko potrafił. Sam gitarzysta Brian May stwierdził, iż : głos Freddiego był tu lepszy, niż kiedykolwiek wcześniej. Tak, podpisuję się pod tym. Ciało osłabione, zmęczone chorobą, jednakże siła walki i moc w głosie o wiele większy.

Przejdźmy może do albumu. 


Utwór otwierający płytę – Innuendo. Wspólne dziecko Freddiego i Rogera (muzyka – Freddie, a tekst – wspólnie, ale w większości Roger) muzycznie inspirowane Kashmirem Led Zeppelin. Na pierwszy rząd rzuca się bardzo wysoki rejestr wokalny Freddiego, nieosiągalny dla innych wokalistów. Łabędzi śpiew po prostu. Charakterystycznym momentem tego utworu jest solo na gitarze klasycznej. Solo to wykonuje niejaki Steve Howie z grupy YES. Do utworu nakręcono ZNAKOMITY teledysk – animowany wideoklip, w którym to członkowie zespołu są przedstawieni w czterech stylach: Freddie - Leonardo Da Vinci;  Brian – styl wiktoriański; John - Picasso; Roger - Jackson Pollock 

W wideoklipie możemy również zobaczyć obrazy z II wojny światowej, mimo iż w pierwszej wersji były to fragmenty w Zatoce Perskiej. Materiały wykorzystane do zmontowania całości pochodzą głównie z wcześniejszych teledysków, takich jak Breakthru, The Miracle, Scandal, I Want It All, The Invisible Man, Friends Will Be Friends, a także z występów Queen. To wszystko z uwagi na pogarszający się stan zdrowia wokalisty. 

Utwór numer dwa, czyli I'm Going Slightly Mad. Napisany został przez Freddiego. Wydawać by się mógł śmieszny, chociażby ze względu na sam tekst oraz teledysk, w którym wokalista wraz z resztą zespołu świruje pawiana i śpiewa, że mu po prostu odbija palma. Co się tak naprawdę za tym kryje? Satyra z własnej choroby i swoiste wyznanie Freddiego jakie zmiany w jego organizmie poczyniła postępująca choroba AIDS. Ze względu na pogarszający się stan zdrowia wokalisty w wideoklipie użyto czarno-białej taśmy. 

Utwór Headlong napisał Brian May na swoją solową płytę Back To The Light. Jednak gdy usłyszał interpretacje Freddiego, niemal natychmiast zdecydował, iż powinien zaśpiewać to wokalista. Warto zwrócić uwagę na teledysk - chory Freddie wariuje jak za dawnych lat. 

I Can’t Live With You to także utwór napisany przez Briana Maya i tak samo jak jego poprzednik, czyli Headlong, miał znaleźć się na jego solowej płycie, ale tak bardzo przypadł do gustu Freddiemu, Rogerowi i Johnowi, że gitarzysta zdecydował się zrealizować ją z Queen. Choć nad ostateczną wersją utworu pracowali wszyscy członkowie, partia perkusji, jaką słyszymy na płycie, została zaprogramowana z użyciem sekwencera przez Maya. Taylor oraz May nie byli do końca zadowoleni z ostatecznej wersji brzmienia utworu i postanowili ją przerobić sześć lat później. Zdaniem recenzentów albumu I Can’t Live With You to najsłabsze ogniwo albumu Innuendo. ALE NIE DLA MNIE!!!! NIE MA SŁABYCH UTWORÓW, a I Can’t Live With You przywołuje piękne wspomnienia, gdy wraz z rodzicami jeździłem po Europie, słuchając Innuendo i patrząc na krajobraz za szybą samochodu.

Utwór numer pięć - Don't Try So Hard. WSPANIAŁA BALLADA, łabędzi śpiew Freddiego, rejestry wokalne nieosiągalne (zrymowało się, hehe) chyba dla nikogo. Napisał ją sam Freddie. Utwór opowiada o tym, że w życiu nie zawsze warto być takim zasadniczym, rygorystycznym, bo przecież. "... tylko głupcy ustalają te zasady, nie staraj się tak bardzo ... " 

Ride The Wild Wind. Utwór napisał Roger. Znowu Roger! Jest to swoista kontynuacja jego "I'm In Love With My Car" z albumu "A Night At The Opera" z roku 1975. W wersji demo śpiewał ją sam autor, jednakże ostatecznie zadecydował, iż ograniczy się do grupowych partii wokalnych, a pałeczkę przekaże Freddiemu. Mimo, iż utwór nie ukazał się na singlu doszedł do .... PIERWSZEGO MIEJSCA na ... LIŚCIE PRZEBOJÓW PROGRAMU TRZECIEGO POLSKIEGO RADIA ;)  Ciekawostka: Wersję demo, gdzie śpiewa Taylor, można usłyszeć na dodatkowym dysku dodanym do zremasterowanej wersji albumu Innuendo z roku 2011. 


Teraz przewracamy album na stronę drugą. Utwór All God's People napisał Freddie Mercury i Mike Moran z myślą o płycie Barcelona. Nosił on wówczas tytuł Africa By Night. Freddie chciał do nagrania zaprosić Briana, by ten wzbogacił utwór swoją solówką. Ostatecznie jednak zaangażowali się w nią wszyscy muzycy Queen i utwór trafił na album Innuendo.

These Are The Days Of Our Lives. Chyba najbardziej poruszający – przynajmniej dla mnie – utwór na całym albumie Queen. Ilekroć słucham to ronię łzę, a gdy oglądam teledysk to … no, nie obejdzie się bez chusteczek higienicznych. W odbiorze publiki to pożegnanie Freddiego z tym światem. Tak naprawdę to autor tekstu Roger Taylor (Rogera słychać bardzo dużo na „Innuendo”: bo i tytułowy wespół z Freddiem i These Are The Days Of Our Lives i sam pomysł nagrania albumu pod takim tytułem to również jego zasługa) napisał to w kontekście dni minionych. Perkusista wspomina szaleńcze lata kariery Queen. Jednakże po śmierci Freddiego, - a co za tym idzie – po wydaniu singla i teledysku (także po śmierci Artysty) utwór nabrał zupełnie innego znaczenia. 

Delilah. Mimo tragicznych okoliczności powstania tego albumu jest też zabawnie. Freddiego do konca nie opuszczało poczucie humoru. Wokalista zawsze lubił koty do tego stopnia, ze zdecydował się napisać utwór o swojej ulubionej kocicy, w która wabiła się właśnie Delilah. Brian przy pomocy efektu talk box imituje swoją gitarą miauczenie kota.

The Hitman. Wbrew powszechnemu przekonaniu główny riff nie pochodzi od Briana, ale właśnie od Freddiego, bowiem to on przyniósł pomysł do studia, ale wtedy utwór oparty był na klawiszowych akordach. Brian jednak wziął tę kompozycje na warsztat. John zajął się przearanżowaniem całości, a potem dopisano kolejne linijki tekstu już wspólnie. 

Bijou. Kolejna piękna ballada. Za tekst i harmonie odpowiedzialny jest Freddie, a Brian gra solo. W nagraniu nie brał udziału John i Roger. Utwór powstał ... w ciągu pół godziny. 


NO I FINAŁ PŁYTY!!! The Show Must Go On. Głównie to dzieło Maya, choć wszystko zaczęło się od sekwencji akordów, nad którą pracowali Deacon i Taylor. Pierwszą zwrotkę napisali wspólnie Brian i Freddie, a kolejne dokończył już sam gitarzysta po konsultacji z wokalistą. Freddie wokalnie wznosi się tutaj ponad wyżyny, zwłaszcza w finale utworu. No, i ten powtarzany motyw: „go on, go on, go on …”. Tu nie ma wątpliwości – FREDDIE ŻEGNA SIĘ Z NAMI, 

Tym utworem kończymy to wielkie dzieło Queen, ostatnie za życia Wielkiego Freddiego Mercury’ego. 


Podczas sesji do Innuendo powstało kilka utworów, które nie znalazły się na albumie, ani na żadnym wydawnictwie, ale można spokojnie znaleźć je na kanale YouTube, są to: Self Made Man, My Secret Fantasy, Robbery. Mówi się też o utworze Assassin, który krąży gdzieś tam po YouTubie, ale nie mamy pewności czy pochodzi od Queen i czy wokal (bardzo dziwny, jakby podpity) faktycznie należy do Freddiego. Jakość jest KOSZMARNA. W katalogu Remastered 2011 Innuendo posiada dodatkowy dysk, na którym można usłyszeć Headlong w pierwotnej wersji (śpiewa Brian), Ride The Wild Wind (Roger), I'm Going Slightly Mad w ciekawej, schizofrenicznej bardzo wersji, gdzie Freddie co chwila powtarza "What A Silly Goose" :) oraz Lost Opportunity - blues Briana, który też nie trafił na płytę. 



Podsumowując: 

Gdy słuchamy tej płyty to zauważamy, że jest na niej swoiste żonglowanie emocjami. Od poważnych i wzniosłych „Innuendo”, Don’t Try So Hard czy The Show Must Go On poprzez wesołe Headlong i przezabawne Delilah. Zupełnie jak na obrazie Grandeville’a umieszczonego na okładce płyty (znów pomysł Rogera). 

Przedstawienie trwa nadal, mimo absencji głównego bohatera. Trwa w znaczeniu nie tego, co teraz wyczyniają Brian z Rogerem, ale … Co tu dużo pisać! Freddie żyje w sercach fanów na całym świecie. 



BARTAS.