sobota, 23 marca 2013

Dzisiaj żyjesz, jutro gnijesz ...



Dokładnie czterdzieści lat temu powstało jedno z najważniejszych arcydzieł w historii muzyki rockowej. Album, który nie tylko zmienił na zawsze pozycję Pink Floyd, ale stał się punktem odniesienia, wzorcem i prawdziwym muzycznym absolutem. O jakim albumie mowa? Oczywiście o The Dark Side Of The Moon. Postanowiłem poświęcić tej płycie kilka chwil tutaj, na tym moim blogu. 

Może na samym początku troszkę historii o tym niezwykłym arcydziele zespołu Pink Floyd. 

Album został wydany w marcu roku 1973, jednakże tak po prawdzie to cała historia z tym niesamowitym dziełem rozpoczęła się już pod koniec 1971 roku. Wspomina Nick Mason: Rozmowa, z której narodził się pomysł The Dark Side Of The Moon odbyła się podczas grupowego spotkania przy kuchennym stole w moim domu przy St. Augustine Road w lodyńskim Camden. Były to okoliczności dość niezwykłe, ponieważ widywaliśmy się przecież niemal każdego dnia w studiu czy na trasie, uznaliśmy jednak, że potrzebujemy zmiany otoczenia, dzięki czemu będziemy mogli się lepiej skoncentrować na przygotowywaniu nowych utworów.

Wówczas muzycy mieli niewiele materiału. Jedynie zarysy, które miały stać się punktem wyjścia. Roger Waters miał już pomysł na Time, myślał o riffie nad Money. Brał oczywiście pod uwagę propozycje pozostałej trójki zespołu. Istniała także fortepianowa impresja, jaką muzycy kilka lat wcześniej zaproponowali Michaelangelo Antoniemu podczas pracy nad muzyką do filmu Zabrskie Point. Nie zostałą wtedy wykorzystana. Ostatecznie zmieniła się w Us And Them

Podczas spotkania u w domu Masona narodził się pomysł, by stworzyć koncept album. Wspomina dalej: Przygotowywaliśmy listę życiowych utrudnień i stresów charakterystycznych dla tamtego okresu. Napięte terminy, życie w drodze, strach przed lataniem, pęd ku bogactwu, strach przed śmiercią, problemy z zachowaniem równowagi psychicznej przeradzające się w szaleństwo. Pierwotna wersja nowego dzieła narodziła się w ciągu kilku tygodni. Już na przełomie stycznia i lutego zaczęła prezentować utwór publiczności podczas brytyjskiej trasy. Album wówczas miał roboczą nazwę – Dark Side Of The Moon-A Piece For Assorted Lunatics. 

Chociaż nad Ciemną Stroną Księżyca pracowali wszyscy członkowie zespołu, nie ma wątpliwości kto był motorem napędowym przedsięwzięcia. Roger Waters, choć wtedy jeszcze nie despotyczny. Tamten czas wspomina David Gilmour: Roger zasuwał do późnych godzin nocnych. Kiedy my wyjeżdżaliśmy już do domów na kolację, on w dalszym ciągu kombinował ze strukturą całości i pisał teksty. Nadal to doceniam. Wykonał świetną robotę…

Floydzi zaczęli rejestracje nowego albumu w czerwcu roku 1972. Nagrano wówczas Us And Them, Money, Time i The Great Gig In The Sky. Resztę zespół dograł w październiku. Pierwszy miks został dokonany przez Alana Parsonsa jeszcze w 1972. Jednakże brakowało brakowało tutaj kilku najważniejszych elementów. Nie było intra płyty, czyli Sapek To Me. Nie było też żeńskiej wokalizy Clare Torry, ani też tych słynnych wypowiedzi ludzi, którzy przewijają się przez całą płytę. To wszystko dodano dopiero na dwa miesiące przed wydaniem płyty, czyli w styczniu 1973 podczas ostatniej sesji w Abeby Road. Dopiero wtedy pojawił się pomysł dodania do nagrań wypowiedzi różnych przypadkowych osób. Wspomina to Roger Waters: Przygotowałem na kartkach serię około dwudziestu pytań, od bardziej ogólnych w rodzaju: „co oznaczają dla Ciebie słowa Ciemna Strona Księżyca?” do odnoszących się do każdego wprost jak: „kiedy ostatni raz zachowywałeś się gwałtownie?”, a następnie: „Czy uważasz, że miałeś powody?”. Poprosiliśmy ludzi, by weszli do pustego studia, spojrzeli na pierwsze pytanie, odpowiedzieli, przeszli do następnego, odpowiedzieli i tak do końca. Pokazaliśmy te pytania wszystkim, którzy kręcili się w pobliżu, od Paula McCartneya po Jerry’ego Driscolla - portiera w studiu Abbey Road. Mason uzupełnia: W ten sposób udało się wprowadzić do studia odrobinę szaleństwa. W trakcie tej zwariowanej sesji okazało się, iż znacznie spięci w takiej sytuacji byli profesjonalni muzycy, niż amatorzy, którzy z chęcią odpowiadali na zadawane pytania. 

Album ujrzał światło dzienne 24 marca 1973 roku. Bardzo szybko odnosząc sukces, na jaki wcześniej zespół nie mógł sobie pozwolić. Ważną częścią była okładka płyty. Wspomina jej twórca Storm Thorgerson: Sam pomysł został zaczerpnięty z podręcznika fizyki, którym zilustrowano przejście światła przez pryzmat. Takie ilustracje są zazwyczaj bardzo podobne, przedstawiają prawa natury, a nie są artystyczną kreacją. Projekt okładki The Dark Side Of The Moon, bardzo prosty, był rozwinięciem pomysłu, który wcześniej stworzyliśmy jako logo nowej firmy, powstałej w ramach wytwórni Charisma i nazywającej się Clearlight. Został jednak odrzucony(…)To Rick zasugerował, że powinniśmy zrobić coś przejrzystego, eleganckiego i graficznego, nie fotograficznego – żadne symboliczne zdjęcie. I miało to związek z ich koncertami, które były słynne z powodu oświetlenia, a także z ambicją i szaleństwem, tematami, które Roger poruszał w tekstach. Stąd więc pryzmat, trójkąt i piramidy. Agencja Hipgnosis przygotowała też plakaty, dołączone do oryginalnego wydania winylowego. 


Przejdźmy może do samych utworów:

Odpalamy płytę. Słychać bicie serca, brzdęk monet i dziwne głosy:

I've been mad for fucking years, absolutely years. I've been over the edge for yonks. Been working with bands so long, I think.

I've always been mad, I know I've been mad, like the most of us are. It's very hard to explain why you're mad, even if you're not mad.


To utwór Speak To Me. Niby autorstwa Nicka Masona, ale tak naprawdę pomysłodawcą jest Roger Waters. Mason wspomina: Otwierający całość odgłos bicia serca próbowaliśmy początkowo zaczerpnąć ze szpitalnych prawdziwego pulsu, wszystkie wydawały się raczej przygnębiające. Zdecydowaliśmy się więc wykorzystać możliwości tkwiące w instrumentach muzycznych. Bicie serca uzyskaliśmy uderzając owiniętą miękkim filcem pałką w bęben basowy. Tytuł utworu wziął się od Chrisa Adamsona, który w tamtych czasach był szefem tras koncertowych Pink Floyd. Ten głos na początku płyty należy do niego. Waters: Wykorzystałem więc jego słowa i użyłem jego powiedzonka jako tytułu. Chris Adamsom zwykł mawiać: „mów do mnie!” kiedy chciał, by mu wyjaśniono, co ma w danej chwili robić. Takie jest źródło tytułu „Speak To Me”. No, dobrze. Na końcu słyszymy krzyki i utwór przechodzi w następny…




Breathe lub też Breathe (In The Air). Na niektórych wydaniach pojawia się jako jeden utwór połączony wraz ze Speak To Me, a na innych jako osoby lecz kontynuujący. Motyw ten pojawia się dwukrotnie – powraca w finale Time. Opowiada Nick Mason: Stanowi realizację naszego pomysłu wykorzystania tej samej melodii w dwóch różnych utworach – albo ściślej mówiąc, wstawienia dwóch zupełnie różnych fragmentów (On The Run i Time) pomiędzy zwrotki innego utworu. Teskt napisał Waters, a zaśpiewał David Gilmour Gitarzysta ozdobił też nagranie piękną partią na gitarze Pedal Steel. Wers Uciekaj, Króliku, uciekaj! Jest nawiązaniem do książki Johna Updike’a o tym samym tytule i jest swoista przestrogą przed bezsensowną pogonią za rzeczami materialnymi. Autor tekstu tłumaczy: „Oddychaj, oddychaj powietrzem! Nie bój się troszczyć..” – łatwo zaatakować te słowa jako dziecinne, niedojrzałe, marzycielskie bzdury, ale można w nich też ujrzeć proste napomnienie, by być tu i teraz, przeżywać swoje życie, co nie jest wcale takie łatwe bez czyjeś pomocy. 


On The Run – znów słychać ludzkie odgłosy: 

"...have your passports ready....Rome..."  
"Live for today, gone tomorrow, that's me, HaHaHaaaaaa!" 

Proszę przygotować paszporty. Rrzym.  
 Dzisiaj żyjesz, jutro gnijesz. To ja! HaHaHaaaa! 

Waters: W tym okresie bałem się wszystkiego! I o to właśnie chodzi w „On The Run”. Przeraźliwie bałem się wsiadać do samolotów, wybierania się gdziekolwiek i robienia czegokolwiek. 

Gilmour: Dostaliśmy nowy syntezator, walizkowy, model EMS-i, który miał na pokrywie sekwencer. Bawiłem się nim i powstał dźwięk, który usłyszał Roger i stworzył wokół niego całość.


Time – słynne zegary producent Alan Parsons nagrał każdy osobno jako materiał do testu dźwięku kwadrofonicznego, w której to wersji miksował album. Wspomina David Gilmour:  Większość efektów dźwiękowych robiliśmy sami, ale nie wszystkie. Seria dzwoniących zegarów to dzieło Alana Parsonsa. Nagrał to w sklepie z antycznymi zegarami. Powiedział – „zrobiłem coś takiego!” A my: „Mamy numer Time! Dawaj to!” I skopiowaliśmy to jeden do jednego.


The Great Gig In The Sky – legendarną wokalizę zaledwie 22-letniej wówczas Clare Torry dograno w ostatniej chwili. Początkowo wypełniały go cytaty z Biblii, czy rozmowy amerykańskich kosmonautów. Panna Clara nie bardzo chciała przystać na propozycję. Nie była fanką zespołu i miała kupiony bilet na koncert Chucka Berry’ego. David Gilmour: Była wokalistką sesyjną. Alan Parsons nagrywał z nią coś chwilę wcześniej. Jak szukaliśmy fajnego głosu do tego utworu podsunął ją. Spróbowaliśmy. Była świetna! Nie pamiętam ile wersji już nagraliśmy. Zachęcaliśmy ją, by krzyczała, wrzeszczała, śpiewała głośno i cicho. A potem zmiksowaliśmy ostateczną wokalizę z nie pamiętam już ilu ścieżek. Wyszło super! Z niecałych TRZECH ŚCIEŻEK, Panie Gilmour! W połowie trzeciej Clara stwierdziła, że i tak lepiej już nie będzie. I wyszła! 






Money – demo tego słynnego singlowego przeboju i większość otwierających go efektów dźwiękowych Roger Waters nagrał w prostym studiu we własnym ogrodzie. Zabrał nawet w tym celu żonie jej ulubioną metalową miskę, do której wrzucał następnie przez kilka godzin monety. Oto, co mówi sam autor: Pracowaliśmy nad nową płytą gdzieś od tygodnia, nie pamiętam już szczegółów. I wtedy pomyślałem: „zróbmy większą całość” Pomysły, które już miałem można przecież połączyć tematycznie w opowieść o życiu rock’n’rollowca.




Us And Them – najstarszy pomysł, jaki doczekał się realizacji na albumie. David Gilmour: Rick napisał, jak sądzę, tę muzykę w 1969 roku – w każdym razie dużo wcześniej – i chcieliśmy ją wykorzystać w filmie „Zabriskie Point” w sekwencji zamieszek w kampusie Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Uzupełnia kolegę Mason: Jest takie powiedzenie, że „muzyka to przestrzeń między nutami” i kompozycja Ricka potwierdza to w niezłym stylu. A co na to sam kompozytor? To wszystko powstało wcześniej, ale kiedy weszliśmy do studia potrzebowaliśmy refrenu. Dodałem więc trzy akordy. Z utworów, które napisałem razem z Rogerem, ten jest moim ulubionym. O czym tekst? Pierwsza zwrotka o pójściu na wojnę i o tym, że na froncie żołnierze nie mają zbyt dużej możliwości komunikowania się, bowiem ktoś inny zdecydował za nich, że nie powinni. Druga dotyczy swobód obywatelskich, rasizmu i uprzedzeń a, ostatnia opowiada o spotkaniu starego człowieka na ulicy i nieudzielaniu mu pomocy, w konsekwencji czego starzec umiera. 

Any Colour You Like – instrumentalny przerywnik, pełniący rolę łącznika powiędzy Us And Them a Brain Damage. Jest to wynik improwizacji. Waters jako jedyny nie widnieje tutaj jako autor. Jest prawdopodobnie pomysłodawcą tytułu utworu. David Gilmour podtrzymuje, że tytuł wziął się od powiedzonka Chrisa Adamsona, który z kolei zaczerpnął od Henry’ego Forda. Ten miał w zwyczaju mawiać, że produkowany przez jego fabrykę słynny model T, można kupić w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że jest to kolor czarny. 

Brain Damage – zalążek całego albumu, na początku miał nazywać się The Dark Side Of The Moon, powstał już w 1971 roku i … miał nawet znaleźć się na płycie Meddle, jednakże autor Roger Waters zmienił zdanie i zdecydował się umieścić na tym albumie. Przejął tutaj obowiązek głównego wokalisty. Oto on sam: Ten utwór odnosi się oczywiście do Syda. Jest tendencja do tego, by zabraniać chodzenia ludziom po trawniku. Coś jest w tym tekście. Mówi o tym, że ktoś sieje trawę, a później nie pozwala, aby ktokolwiek się nią cieszył. Na zasadzie: „zróbmy piękny trawnik i nie pozwólmy nikomu ani po nim chodzić, ani grać”. Ta potrzeba chodzenia po trawniku doprowadza do szaleństwa. Jest coś w tym złego. Jest taki plac pomiędzy kaplicą King’s College i rzeką Cam w Cambridge. Nie wiem dlaczego, ale to był właśnie trawnik, o którym myślałem, pisząc te słowa



Eclipse – finał płyty i znów Roger na wokalu. Nick Mason wspomina: Ten utwór ogromnie zyskał licznych wykonaniach koncertowych, jeszcze przed rozpoczęciem sesji nagraniowej. Pierwsze wersje pozbawione były dynamiki i charakteru, ale dzięki stopniowemu dopracowaniu na żywo kompozycja doczekała się nowego, majestatycznego wymiaru, który podniósł ją do rangi wielkiego finału. Ten finał to swoiste podsumowanie wszystkiego, co jest na tej płycie – „I wszystko, co pod Słońcem istnieje w harmonii, ale Słońce zaćmił Księżyc”. Waters wyjaśnia znaczenie tego wersu: To nie oznacza, ze Słońce nie może świecić. Spacerując lepiej iść w stronę Światała, niż zanurzać się w mrok.  Jedną z zagadek albumu jest pojawienie się w ostatnich sekundach płyty niezidentyfikowanych dźwięków, trwających zaledwie krótką chwilę. Brzmi to jak muzyka, lecz niewielkie natężenie dźwięku nie pozwala bliżej go określić. 

Według jednej z hipotez, dźwięki zostały nagrane przypadkowo i mogły przedostać się z sąsiedniego studia przez uchylone drzwi. Według przypuszczeń miałaby to być orkiestrowa wersja utworu Ticket to Ride zespołu The Beatles. Znając jednak dokładność muzyków i producentów Pink Floyd, takie wyjaśnienie wydaje się mało prawdopodobne.

Płyta The Dark Side of the Moon spędziła bez przerwy 741 tygodni (14 lat) na amerykańskiej liście Billboard 200, dłużej niż jakikolwiek album w historii fonografii. W 2003 album został sklasyfikowany na 43. miejscu listy 500 albumów wszech czasów magazynu Rolling Stone.




BARTAS.



piątek, 8 marca 2013

Nic nie jest białym lub czarnym...






Ósmy dzień marca to przede wszystkim Dzień Kobiet, ale dla fanów zespołu Queen to także święto, bowiem 8 marca 1974 roku ukazał się na rynku muzycznym album, który zapisał się w dyskografii Królowej jako Arcydzieło ... niedoceniane. Pierwsza płyta (bardzo dobra z resztą ze świetnym "otwieraczem" - "Keep Yourself Alive" pięciokrotnie odrzuconym przez stacje radiowe) została odebrana przeciętnie. Druga natomiast lepiej, ale wciąż nie był to dla zespołu skutek zadowalający. Jak dla mnie płyta bardzo istotna, zajmująca wysokie trzecie miejsce po ukochanej Innuendo i bardzo wysoko cenionej Nocy w Operze. Składa się ona z 11 utworów i podziału na Stronę Białą oraz Stronę Czarną (zamiast A i B). Odpowiadały im zdjęcia muzyków zespołu umieszczone na okładce (ubranych całkowicie na czarno lub na biało).

Najpierw strona Biała. Warto na samym początku wspomnieć, że cała ta strona z wyjątkiem jednej piosenki napisana jest przez gitarzystę Briana Maya.

Płytę otwiera ponad minutowy utwór instrumentalny pt Procession. Niesamowite intro w wykonaniu Briana Maya. Przypomina uroczystość kościelną lub obchody jubileuszowe Królowej. Po czym przechodzi w utwór Father To Son również napisany przez Briana, jednakże z niezwykłą lekkością śpiewany przez Freddiego. Takich utworów nie powstydziłby się nawet w tamtych czasach zespół King Crimson. Z początku spokojny, później zmieniający się w rockowy pazur, jednakże w umiarkowanym tempie. Najpiękniejszy ze strony białej White Queen (As It Began). Zamknijcie oczy, posłuchajcie gitary akustycznej na samym początku i wokalu Freddiego - słychać jak bardzo wczuwa się w tekst utworu. Someday, One Day debiut wokalny Briana w Queen. Na pierwszej płycie nie słyszeliśmy go w roli wokalisty to słyszymy na drugiej. Widać, że rozwijał się wokalnie, bo jego głos jest jakby troszkę niepewny, drżący. Utwór ciekawy. Płytę czarną kończymy już tym razem nie utworem Briana, a ... Rogera Taylora. Looser In The End. Nie tylko utwór napisał, ale też zaśpiewał. Jednakże w przeciwieństwie do kolegi Briana to nie jego debiut wokalny. Perkusista już na pierwszej płycie zaskoczył, bardzo szybkim, chwytliwym rock'n'rollowym numerem zatytułowanym Modern Times Rock'n'Roll.  Looser In The End to kompozycja równie udana w jego wykonaniu. Warto zwrócić uwagę na wejście perkusji w tym utworze. Roger wypracował sobie już wtedy bardzo ciekawy styl. Świetne nastrojone bębny, werbel. Tym utworem własnie kończymy tzw Białą Stronę Płyty

Zatem przewracamy na Czarną Stronę. Tutaj dominuje już tylko Freddie Mercury, który z utworu na utwór coraz bardziej zaskakuje świetnymi pomysłami. Pomimo, iż to strona czarna to muzycznie absolutnie nie wywołuje żadnego ciemnego, złego i mrocznego charakteru. Zaczyna się utworem Ogre Battle. Jeśli ktoś po raz pierwszy słucha utworu niech się nie przerazi początkiem - ani płyta się w odtwarzaczu nie zacina, ani też taśma kasety magnetofonowej (a używa ktoś jeszcze kaset?) nie wciąga się w głowice. Tak po prostu zostało nagrane - od tyłu. Potem już dźwięk się normuje, wchodzi Brian ze świetnym riffem, chórki Rogera: "Ah! Ah! Ah! Ah! Ah! Aaaaaaaaaaaaaaaaah!" Wchodzi Freddie z wokalem. Utwór bardzo przebojowy, opowiadający o bitwie. Kolejny utwór The Fairy Feller's Master-Stroke. Co mi się zawsze podobało w tym nagraniu to intro klawesynu. Warto też wspomnieć o chórkach i harmoniach wokalnych. Jest ich tutaj bardzo dużo na tej Czarnej Stronie. Chórki i harmonie składają się głównie z głosów Freddiego i Rogera oraz Briana. Basista John Deacon nigdy specjalnie nie chciał udzielać się wokalnie, twierdził, iż nie ma dobrego wokalu. No, ale wróćmy do płyty. The Fairy Feller's Master-Stroke przechodzi w ponadminutowe Nevermore. Freddie jest tutaj sam z akompaniamentem pianina. Ach, można się w tym utworze zakochać bez pamięci. The March Of The Black Queen - mój osobisty faworyt na tej płycie. Zaczyna się wolno, by potem przyspieszyć i znów zmienić tempo na marszowe. Jest to zdecydowaniew najdłuższy utwór na płycie, a Freddie wzniósł się tutaj chyba na wyżyny swoich możliwości kompozytorskich. Już wtedy wiedział czego chce, o co chodzi w Queen! Czysta epika! No i dochodzimy pomału do końca płyty. Krótkie, swawolne i radosne Funny How Love Is z zanikającym gdzieś głosem Freddiego w towarzystwie gitary Briana. Utwór do złudzenia przypomina jeden z coverów, jaki Freddie nagrał pod pseudonimem Larry Lurrex - I can hear music grupy The Beach Boys. Przynajmniej ja mam takie wrażenie słuchając go. No i finał płyty. I to jaki finał - utwór Seven Seas of Rhye. Zdaje się, że gdzieś go wcześniej słyszeliśmy, prawda? Tak, na pierwszej płycie i to w wersji instrumentalnej, gdyż nie było gotowego całego tekstu. Po wykonaniu utworu w programie Top of the Pops stał się ona pierwszym hitem Queen, docierając do 10. miejsca na brytyjskiej liście przebojów. Ciekawostką jest, że podobnie jak utwór My Fairy King z albumu Queen, singel opowiada o dziecięcym świecie fantazji Mercury'ego o nazwie Rhye. Wstęp oparty jest o arpeggio wykonywane na fortepianie przez Mercury'ego (na Queen II jest ono grane dwiema rękami, w interwale oktawy, natomiast na Queen oraz w większości wersji koncertowych Mercury grał wstęp tylko jedną ręką). Wersja z Queen II kończy się odśpiewanym przez chórek fragmentem popularnej brytyjskiej piosenki z 1907, "I Do Like to Be Beside the Seaside". Queen, gdy nagrywali ten fragment byli totalnie zalani.

Tak kończy się ta druga płyta zespołu Queen. Tym, którzy szukają tutaj masowych hitów płyta może nie przypaść do gustu. Ci, którzy kochają Queen właśnie w takich wydaniu, czy ogólnie muzykę w takim wydaniu, początków lat 70-tych będzie jak w dechę. Ja osobiście kocham ten album. Kocham tak samo późniejsze  hity, ale to już kwestia sentymentów i koncertów Queen


BARTAS.















środa, 6 marca 2013

Happy Birthday, Mr Gilmour! :)






Czy trzeba przedstawiać tego pana? Hm. Jednym nie, a innym tak. No, to może tym, którzy nie wiedzą i nie znają powiem krótko: DAVID GILMOUR - gitarzysta, wokalista i lider grupy Pink Floyd. Liderem został w ostatnim etapie działalności zespołu. Jak dla mnie jeden z tych, który mnie zainspirował gitarą i inspiruje nadal. Nie wyobrażam sobie brzmienia Pink Floyd bez jego pięknych i porywających solówek. Dziś obchodzi swoje urodziny. 

Z reguły tego bloga założyłem dla siebie i też dla tych maniaków rocka, którzy znają i kochają artystów, o których tutaj bredzę i z przyjemnością czytają te moje brednie. Ale ... nie tylko dla maniaków, ale także dla tych, którzy nie znają, a przez te moje wypociny będą może chcieli poznać. Tak więc pokrótce może przybliżę sylwetkę dzisiejszego Jubilata.

David Gilmour urodził się 6 marca 1946 w Grantchester Meadows, w Cambridge, jako drugie dziecko w zamożnej rodzinie Douglasa Gilmoura, wykładowcy na Uniwersytecie Cambridge oraz nauczycielki Sylvii Gilmour. Bardzo szybko opanował podstawy gry na gitarze, bo już jako trzynastolatek, korzystając z podręcznika i płyty instruktażowej Pete'a Seegera. Pomimo zamożnego stanu w rodzinie, David szybko musiał wyjść na swoje i się usamodzielnić. Jego rodzice wyjechali na stałe do USA, gdy David miał 18 lat. Będąc już sprawnym muzykiem rozpoczął występy w lokalnych pubach z grupami The Newcomers, The Ramblers czy też ze swym własnym, utworzonym w 1964 roku, Joker's Wild, wykonując standardy Beatlesów czy Beach Boysów. 

Pierwszego lidera Pink Floyd syda Barretta, David poznał w czasach szkoły średniej. Już jako sprawny muzyk uczył Barretta gry na gitarze. W czasie studiów w Cambridgeshire College Of Arts And Technology panowie występowali razem. Latem zaś wyjechali do południowej Francji, by grać jako uliczni muzycy, a ich repertuar składał się przede wszystkim z hitów zespołu The Beatles.

Prawdziwy przełom w jego karierze muzycznej nastąpił na przełomie 1967/1968 roku, kiedy to otrzymał propozycję dołączenia do zespołu Pink Floyd. Jak sam mówi po latach: Nie jestem idiotą, więc zgodziłem się. Była to reakcja zespołu na coraz większe problemy psychiczne dotychczasowego lidera i kumpla Davida z czasów szkolnych - Syda Barretta. Początkowo David miał zastępować Syda tylko w czasie koncertów. Wkrótce jednak Barrett opuścił zespół na dobre, a Gilmour zajął jego miejsce.

Tak narodziło się to piękne brzmienie Pink Floyd. Charakterystyczny styl gry Gilmoura był jednym ze źródeł sukcesu Pink Floyd w latach 70, dając mu na pewien czas dominującą pozycję w zespole. Jednakże po sukcesach The Dark Side of the Moon oraz Wish You Were Here na pierwszą pozycję wysunął się Roger Waters. Po albumie The Final Cut Waters zespół opuścił, a zespół się rozpadł na pewien czas.

Gilmour powrócił na pozycję lidera po wznowieniu działalności Pink Floyd już bez udziału Rogera Watersa. Był twórcą praktycznie całego materiału, który znalazł się na wydanej wkrótce płycie A Momentary Lapse of Reason. Warto też wspomnieć, że Rick Wright pojawia się tutaj jako muzyk sesyjny. Pełnoprawnym stał się w trakcie trasy promującej album. Po niezwykle udanym tournée obejmującym połowę globu, grupa wydała płytę The Division Bell (ostatni już album grupy), której współtwórcami byli oprócz Gilmoura także jego żona Polly Samson i Rick Wright (nazwisko Nicka Masona nie pojawiło się przy żadnym z utworów). Udokumentowaniem trasy The Division Bell stało się dwupłytowe wydawnictwo P•U•L•S•E (w 2006 wznowione w postaci DVD). W 2005 roku pojawiła się w oryginalnym składzie David Gilmour, Roger Waters, Richard Wright, Nick Mason) podczas występu na Live 8 – zorganizowanym przez Boba Geldofa, charytatywnym koncercie na rzecz głodujących w Afryce.

Co poza Pink Floyd? David wspierał innych artystów takich jak : Syd Barrett – były kolega z zespołu, Grace Jones, Tom Jones, Elton John, B.B. King, Paul McCartney, John Lennon, Sam Brown, Jools Holland, Bob Dylan, Pete Townshend, zespoły The Who i Supertramp, Levon Helm, Robbie Robertson, Alan Parsons, oraz różnorakie charytatywne supergrupy. 

Warto szczególnie wspomnieć o tym, że odkrył i wypromował talent popularnej w latach osiemdziesiątych wokalistki Kate Bush.

Nagrał również trzy solowe płyty: David Gilmour (1978), About Face (1984) oraz On an Island (2006), z czego ten trzeci został wydany 6 marca 2006, w dniu jego 60. urodziny. Autorem orkiestracji do utworów był polski kompozytor Zbigniew Preisner. W nagraniu wziął udział m.in. Richard Wright – kolega z zespołu Pink Floyd oraz polski pianista Leszek Możdżer. W przepięknym utworze Red Sky At Night Gilmour po raz pierwszy popisuje się grą na saksofonie. Uczył się wraz ze swym synem po okiem nauczyciela.

Między marcem a wrześniem 2006 roku odbyło się tournée promujące płytę, w ramach którego 26 sierpnia artysta wystąpił na terenie Stoczni Gdańskiej w towarzystwie 38-osobowej orkiestry Filharmonii Bałtyckiej pod batutą Zbigniewa Preisnera. W koncercie oprócz zespołu Gilmoura (Richard Wright, Phil Manzanera, Guy Pratt, Dick Parry, Jon Carin, Steve Di Stanislao) gościnnie wziął udział również Leszek Możdżer. Koncert był częścią obchodów 26-lecia powstania Solidarności. Byłem i widziałem :)


BARTAS.