niedziela, 28 kwietnia 2013

Zły Facet







1. Let's Turn It On
2. Made In Heaven
3. I Was Born To Love You
4. Foolin' Around
5. Your Kind Of Lover
6. Mr. Bad Guy
7. Man Made Paradise
8. There Must Be More To Life Than This
9. Living On My Own
10. My Love Is Dangerous
11. Love Me Like There's No Tomorrow





Freddie Mercury był artystą niezwykle wszestronnym muzycznie. Obojętnie w jakim stylu tworzył zawsze było idealnie dopracowane, oryginalne, rzadko kiedy kiczowate, za to zrobione z wielkim rozmachem i z wielką klasą. Tak też było w przypadku jego pierwszego solowego albumu zatytułowanego Mr Bad Guy, który tak naprawdę miał się nazywać Made In Heaven, jednakże Artysta postanowił zmienić tytuł na parę dni przed premierą. I chyba postąpił słusznie. Dlaczego? O tym za chwilę.

Nie można jednak zapomnieć o tym, że wokalista i frontman legendarnej grupy Queen karierę solową zaczął już we wczesnych latach siedemdziesiątych – konkretnie od singla Going Back/I Can Hear Music wydanego pod szyldem Larry Lurrex. Koledzy z zespołu Queen od dawna już namawiali Freddiego, by ten wydał płytę solową. Roger miał już na koncie album „Fun In Space”, Brian także „Star Fleet”. Freddie postanowił pójść w ich ślady. Wykorzystując przerwę w działalności Queen Mercury nagrał plytę solową, która ukazała się 29 kwietnia 1985 roku.

Oto, co powiedział Freddie o swym albumie:

"W ten album włożyłem całe serce i duszę. Jest znacznie bardziej rytmiczny niż muzyka Queen, ale znalazło się na nim także kilka wzruszających - jak sądzę - ballad. Wszystkie piosenki traktują o miłości, mają wiele wspólnego ze smutkiem i bólem. Jednocześnie są dość trywialne i żartobliwe - takie jak moja natura. Od dość dawna nosiłem się z zamiarem nagrania solowego albumu, koledzy z zespołu bardzo zachęcali mnie do tego. Chciałem, aby był możliwie maksymalnie różnorodny stylistycznie - aby znalazło się na nim miejsce i dla piosenek w stylu reggae, i dla takich, które oparte są na potężnym brzmieniu orkiestry symfonicznej".

Jest to album, który muzycznie nie ma nic wspólnego z muzyką Queen, choć gdyby się uprzeć to płyta stylistycznie zbliżona jest do Queen’owego „Hot Space”. Jest to album zdecydowanie popowy, a czasem nawet dyskotekowy. Jednakże to pop i disco z najwyższej półki i fantastycznie wykonany. Freddie nie tworzył byle czego, nawet jeśli nie było to rockowej. Śpiewa tu bardzo wysoko i czysto, czego przykładem jest otwierający Let’s Turn It On, Living On My Own (utworowi towarzyszył teledysk nakręcony w jego domu w Monachium w 39 urodziny artysty) czy I Was Born To Love You. Freddie potrafił fanów nieźle zaskoczyć. W utworze tytułowym zaszalał z orkiestrą (czyżby przedsmak tego, co miało się wydarzyć dwa lata później? – spotkanie dwóch światów czyli opery i rocka?) Jest też reggae - My Love Is Dangerous. Man Made Paradise miał się znaleźć na Queen’owym The Works, ale nie trafił.

Freddie był typem macho, ale tylko na scenie. W głębi duszy był bardzo wrażliwy i romantyczny. Nie byłby chyba sobą, gdyby nie napisał na ten album pięknych ballad, takich jak refleksyjne Made In Heaven, There Must Be More To Life Than This (istniej też wersja, gdzie Freddie śpiewa ten utwór z Michaelem Jacksonem). Your Kind Of Lover i finałowe Love Me Like There’s No Tomorrow.

Wyjaśnię może dlaczego dobrze się stało, że Freddie postanowił zmienić tytuł płyty z „Made In Heaven” na Mr Bad Guy. W dziesięć lat po wydaniu tej płyty i cztery lata po śmierci Freddiego Brian, Roger i John wzięli na warsztat podstawowe ślady Made In Heaven i I Was Born To Love You i po dograniu swoich partii i zmianie aranżacji zamieścili je na ostatniej płycie Queen – właśnie Made In Heaven, gdzie utwory te nabrały zupełnie innego znaczenia – bardziej dramatycznego i przejmującego.


Na albumie umieszczono dedykację: "Specjalne podziękowania dla Briana, Rogera i Johna za nie wtrącanie się. Specjalne podziękowania dla Mary Austin, Barbary Valentin za wielkie cyce i złe prowadzenie się, Winnie za wikt i opierunek. Ten album dedykuję mojemu kotu Jerry'emu – także Tomowi, Oscarowi i Tiffany'emu i wszystkim miłośnikom kotów we wszechświecie – chrzanić pozostałych". Hehe! CAŁY FREDDIE :)



BARTAS.