piątek, 9 stycznia 2015

Ograniczenie



01. Feel It
02. Restriction
03. Kid Corner
04. End Of Our Days
05. Third Quarter Storm
06. Had Built Houses
07. Riding In Squares
08. Ruination
09. Crushed
10. Black and Blue
11. Greater Goodbye
12. Ladders




 

Zespół Archive to brytyjski zespół muzyczny, pochodzący z Londynu, założony w 1994 roku przez Dariusa Keelera i Danny'ego Griffithsa. Muzyka Archive łączy ze sobą wiele gatunków takich jak trip-hop, muzyka elektroniczna, post-rock, czy rock progresywny. Obecnie w skład wchodzą:

Darius Keeler - kompozycje, syntezator, pianino, oprogramowanie, aranżacje
Danny Griffiths - kompozycje, syntezator, sample, oprogramowanie, aranżacje
Pollard Berrier - kompozycje, wokal, gitary, oprogramowanie, aranżacje
Dave Pen – kompozycje, wokal, gitary
Maria Q - wokal
Holly Martin - wokal
Steve Harris - gitary, chórki
Jonathan Noyce - bas
Steve Davis - bas
Smiley / Steve Barnard - perkusja
Mickey Hurcombe – gitara i klawisze
Tom Brazelle - harmonijka

To taka krótka encyklopedyczna informacja dla tych, którzy nie wiedzą kim są Archiwiści.

Pamiętam kiedy i w jakich okolicznościach zetknąłem się z muzyką zespołu Archive. To był rok 2002 Program Trzeci Polskiego Radia i płyta You All Look The Same To Me. To był trzeci album Brytyjczyków. Powalił mnie na kolana już otwierający ponad szesnasto minutowy utwór Again, który przez 70 tygodni utrzymywał się na Liście Przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia, a także był obecny na Trójkowym Topie Wszech Czasów - w 2009 roku utwór znajdował się na 22. miejscu, w 2005, 2011 i 2012 roku na 5 miejscu, w 2013 roku na 4, zaś w 2014 roku znalazł się na podium na 3. miejscu. Nie tylko ten utwór, ale cała płyta powaliła mnie na kolana. Zakochałem się w tym niezwykłym klimacie elektroniki i trip-hopu. Postanowiłem więc sięgnąć po dwie poprzednie płyty –  Londinium oraz Take My Head. Były całkiem ok, ale słychać było, że poszukują jeszcze swojej muzycznej drogi.

Po wspomnianym You All Look The Same To Me muzycy wydali album ze ścieżką filmową do filmu Michel Vaillant, czyli Najlepsi Z Najlepszych oraz dwa albumy studyjne Noise oraz Lights, które w moim subiektywnym odczuciu były płytami dobrymi, ale w niektórych miejscach brakowało tej spójności, która była widoczna na You All Look The Same To Me.

Dopiero wydany w 2009 roku szósty studyjny album Controlling Crowds był powrotem w wielkim stylu i okazał się najlepiej sprzedającym albumem w ich karierze (10. 000 egzemplarzy), a w Polsce 16 kwietnia 2010 zdobył status Złotej Płyty. Niejako suplementem był Controlling Crowds IV, choć w dyskografii figuruje jako kolejna płyta będąca jednak kontynuacją dzieła. Ósmy to With Us Until You're Dead, w którym dalej dominuje ten niezwykły trans połączony pięknymi liniami wokalnymi, choć troszkę słabszy od poprzedników, nie przekonuje mnie ten nowy wokal żeński. Przedostatni zaś Axiom to jeden z moich osobistych Top 10 roku 2014. .

Jak zatem wypada obecne dzieło? Jak się zaraz okaże – równie znakomicie. Tak samo jak Axiom album Restriction nagrany był spontanicznie. Zespół nagrał w dwóch podejściach. Bardzo zależało im na uchwyceniu efektu koncertowego grania. Jednakże to nowy sposób pracy. Sprawił, że muzyka stała się tutaj bardzo minimalistyczna, bo zwykle muzycy byli przyzwyczajeni do dopieszczania produkcji. Stąd też wziął się tytuł płyty – „Ograniczenie”.

Album otwiera utwór Feel It, który pokazuje, że muzycy nie zagubili tego transowego klimatu. Utwór cechuje prosty i zapętlony bit oraz surowy riff, który ociera się niemal o punk, choć może to tylko moje takie wrażenie. Dalej mamy utwór tytułowy – Restriction – o bardzo prostej zagrywce gitarowej i słowach powtarzanych niczym mantra:  “for something, for something, for something …"  Muszę przyznać, że w takiej muzyce jak Archiwistów często szukałem takich właśnie brzmień będących swoistą mantrą w warstwie tekstowej. Bardzo mnie kręcą takie klimaty. Lubię wtedy zamknąć oczy i „odlecieć”.

Utwór numer trzy, czyli Kid Corner z kobiecym wokalem sporą dawką elektronicznego łomotu i bardzo mocnym tekstem. Inspiracją do jego napisania był artykuł prasowy o tym jak w Stanach Zjednoczonych rodzice kupują swoim dzieciom - to najczęściej takim pięciolatkom – pod choinkę broń, a potem te dzieci zabijają inne dzieci! Chore! W warstwie muzycznej jest całkowity odlot!

Z każdym kolejnym utworem coraz lepiej. Zespół Archive chyba nie byłby sobą, gdyby nie pokazał się słuchaczowi od strony nastrojowej, bo i taki można znaleźć na tej nowej płycie, głównie w utworach End Of Our Days, Third Quarter Storm, Had Built Houses oraz przepiękny i poruszający do bólu utwór Black And Blue napisany przez Dariusa, Danny’ego i Holly’ego po śmierci ich przyjaciela, który był uzależniony od narkotyków. Tekst opowiada o tym jak bolesne jest uzależnienie kogoś, kogo się kocha.

Ruination to z kolei ukłon w stronę lat 80-tych i takich kapel jak Duran Duran czy The Human League. Crushed z rockowo-elektronicznym pazurem traktuje o miłości i byłym związku Pollarda. Piękne są także dwa utwory kończące płytę – nastrojowy Greater Goodbye i zamykający Ladders, który troszkę nawiązuje do muzyki Pink Floyd oraz słynnego wspomnianego na początku przeze mnie Again. Co ciekawe Ladders powstał około pięć lat wcześniej, przechodził liczne metamorfozy, muzycy ciągle coś w nim zmieniali. Fajny tekst i piękna linia melodyczna. Boże, jak ja kocham za to Archive.

Warto też dodać, że po raz pierwszy na okładce płyty pojawili się sami muzycy. Zdjęcie zostało wykonane podczas pobytu muzyków w Islandii.

 


BARTAS.

czwartek, 1 stycznia 2015

Lista osobista najczęściej odsłuchiwanych płyt roku 2014



Rok 2014 był rokiem przeobfitym w rozmaite wydawnictwa płytowe. Niemalże każdego dnia dochodziły do mnie różne nowe dźwięki, a także niespodzianki w postaci klasycznych wydawnictw w wersjach zremasterowanych poszerzone o liczne dodatkowe dyski. Ależ to cieszyło moje uszy i serce. Pod koniec każdego roku, gdy przychodzi mi go podsumować pod względem muzycznym mam sporo problemu, by wyłonić  tę właściwą „płytę roku”. Postanowiłem więc sporządzić  taką „Listę Osobistą najczęściej odsłuchiwanych przez Bartasa płyt roku 2014”. Na początku było ich 20, potem 25, 30, aż doszło do 35. Oto jak się przedstawia lista:


35. TABU – LIVE PRZYSTANEK WOODSTOCK.   
Kapela ta jest doskonałym przykładem tego, iż polska scena reggae ma się dobrze. Zespół Małej Folkowej Sceny dzięki głosom woodstockowiczów wygrał plebiscyt Złotego Bączka, dzięki czemu mógł zagrać na Dużej Scenie.  Zaryzykowałbym stwierdzenie, że bez problemu można ich postawić na półce obok klasycznych składów typu Maleo Reggae Rockers czy Vavamuffin.  Niesamowita atmosfera koncertu (a także Festiwalu, no ale to wiadomo), kontakt frontmana zespołu Rafała Karwota z z publiką, smaczne dęciaki i pulsujące rytmy w gorącym słońcu wywołały radość i szczęście na twarzach wodstockowiczów. Wiem, bo byłem, widziałem i potwierdzam. Szkoda, że jak na razie światła dziennego nie ujrzała wersja DVD, ale cieszmy się tym, co mamy. 


34. HOPE – DA BEST OF. 
Oj, jak ja lubię takiego połączenia stylów. Chłopaki dają na koncertach taiego czadu, że głowa mała. Na dodatek – moje ziomki.  W 2010 roku wydali „Join The Gang”, ale ta naprawdę „Da Best Of” jest tu ich debiutem. Hope to nadzieja polskiej sceny rapcore. Polecam słuchać na dobrych słuchawkach idąc ulicą albo jadąc gdzieś autobusem, pociągiem lub tramwajem.


33. JACK WHITE – LAZARETTO.
Jego pierwsza solowa płyta „Bluderbuss” ukazała się dokładnie w moje urodziny 23 kwietnia 2012 roku. I nie kazał sobie Jacuś czekać długo na kolejną płytę. Prawdę powiedziawszy niezły z niego buc, ale jak się za coś weźmie to naprawdę jest to warte uszu. Ex-White Stripes pokazuje jak fajnie można bawić się muzyką oscylując wokół garażowego grania, bluesa i klasycznego rocka, a także innych gatunków, tworząc kawałki ambitne, ale na bardzo długa zapadające w pamięć.


32. MORRISEY - WORLD PEACE IS NONE Of YOUR BUSINESS.  
Tu krótko. Dobra płyta artysty o zaburzeniach psychicznych, olewającego swych fanów na koncertach.


31. MACHINE HEAD – BLOODSTONE & DIAMONDS.
Maszyna! Istna maszyna! Widziałem ich na Przystanku Woodstock i to, co pokazali utwało mi tyłek. Najbardziej lubię ich pierwszą płytę „Burn My Eyes”, ale był moment, że przestałem się interesować się tą kapelą do momentu zobaczenia ich występu na wspomnianym festiwalu i po ukazaniu się dwóch ostatnich płyt. Mogę ze spokojem powiedzieć, że wrócili na właściwe tory.


30. PERFECT – DADADAM. 
Zdaniem Marka Niedźwieckiego to najlepsza płyta zespołu Perfect od dobrych 20 lat. Trudno się z Panem nie zgodzić, Panie Marku. Płyta o dużym potencjale przebojowości, lecz przede wszystkim przepięknych tekstów Bogdana Olewicza, Wojtka Waglewskiego, Jacka Cygana czy nawet …. Roberta Gawlińskiego. Patronat objęło NARESZCIE POLSKIE RADIO, a nie jak w poprzednich latach media komercyjne typu Zet czy RMF FM.


29. FISZ/EMADE – MAMUT.   
Świetny przykład jak dwóch polskich artystów sceny hip-hop, dwóch synów słynnego Wojciecha Waglewskiego, może  bawić się dźwiękami wychodząc poza ramy nurtu. Płyta zapętliła mi się już po pierwszym przesłuchaniu i urzekła swoją przebojowością. Najłatwiejsza w odbiorze z całego dorobku braci. Co nie oznacza, że niewarta ucha!


28. Voo Voo -  DOBRY WIECZÓR. 
Są tacy, którzy powiedzą, ze wszystko co Pan Wojtek zrobi to szczere złoto lecz ja nie pamiętam kiedy ostatni raz słuchałem którejkolwiek z płyt Voo Voo wydanej w tej dekadzie z taką częstotliwością jak tej. Pozytywny powrót do korzeni.


27. ACCEPT – BLIND RAGE. 
Odkąd sięgam pamięcią, to zawsze chciałem zobaczyć ich koncert, nawet bez Udo na wokalu. I udało się! A gdzie? A na tegorocznym Przystanku Woodstock. Genialny koncert, zagrali klasyki ale też nowe utwory, które w wydaniu płytowym ukazały się dwa tygodnie później. Wydawnictwo to można bez problemu przyrównać do najważniejszych płyt zespołu takich jak METAL HEART czyli z lat największej popularności zespołu.


26, AC/DC – ROCK OR BUST. 
Najkrótsza w karierze zespołu. Coś nowego? W zasadzie nic, poza brakiem chorego Malcolma Younga, który przed sesją nagraniową, pozostawił reszcie zespołu riffy. Każdy kawałek wart uszu, choć nie oczekujmy żadnych rewolucji. In Rock We Trust! \W/


25. SLASH & MYLES KENNEDY – WORLD ON FIRE.   
Trzecia solowa płyta ex- gunsa i druga z Mylesem Kennedym na wokalu. Może troszkę przydługawa, nie aż tak świetna jak poprzednia  ale można na niej znaleźć mnóstwo ciekawych momentów przypominających czasy Guns’n Roses. Współpraca z Kennedym to strzał w dziesiątkę. Wysokie zaśpiewy w rockowych killerach i niższe w rockowych balladach. Nie od dziś wiadomo, że AXL Rose pęka z zazdrości.


24. KSU – DWA NARODY. 
Punk z Bieszczad. Dwadzieścia krótkich kawałków opisujących polską rzeczywistość, okraszone zadziornymi punkowymi motywami i muzyką z gór. Nie przegapcie!


23. ELTON JOHN – GOODBYE YELLOW BRICK ROAD (40 Anniversary) 
Z rocznym opóźnieniem ale wytwórni albo artyście nie śpieszyło się z wydaniem krążka. W zestawie otrzymujemy zremasterowany oryginalny album, a także koncert z trasy promującej te niezwykłą płytę. Gratką dla prawdziwych fanów jest fakt, że ukazały się też wydania z dodatkowymi gadżetami takimi jak koszulki czy płyty winylowe, a także pamiątkowe bilety z trasy koncertowej.    


22. ARKA NOEGO – PETARDA. 
Dzieciaki z pierwszego składu podrosły, pożeniły się bądź za mąż powychodziły. Obecnie to już czwarty skład Arki Noego. Wraz z wujkiem Robertem (bo tak mówią do Litzy) chciały nagrać swoją punk-rockową płytę. Poprzednia płyta była zbiorem najlepszych punk-rockowych  utworów z lat 80 w wykonaniu dzieciaków ta natomiast jest ich autorskim dziełem. Do wydania krążka wykorzystano materiały, które powstały podczas spontanicznego grania Litzy z Drężmakiem, wystarczyło dodać wokale dziecięce i jest. Efekt piorunujący!


21. WŁODEK PAWLIK TRIO  AND RANDY BRECKER – NIGHT IN CALISIA. 
Nigdy nie byłem specem od muzyki jazzowej ale nie jest mi ona zupełnie obca. W domu rodzinnym w ręce wpadały mi nagrania  Milesa Davisa i Johna Coltrane'a, lecz to bardziej rock zaprzątał mi głowę. Nowy album Włodka Pawlika, który został nagrodzony prestiżową nagrodą Grammy to niezwykle ciepły i łagodny album. Lubię go słuchać chyba najbardziej nad ranem gdy świat budzi się do życia.
Muszę pochwalić się także tym, że udało mi się zamienić parę słów, pstryknąć wspólną fotę i zdobyć autograf na płycie Pana Włodka podczas tegorocznego Przystanku Woodstock w Akademii Sztuk Przepięknych. 


20. LED ZEPPELIN – REMASTERS. 
Wydawanie płyt remasterowanych stało się pewną normą jeśli chodzi o klasykę rocka. W tym jednak przypadku gitarzysta, kustosz i opiekun nagrań archiwalnych dopełnił wszelkich starań aby wydobyć naprawdę niesamowite perełki takie jak utwory z tras koncertowych oraz taśmy „matki” (pierwotne wersje utworów).


19. FOO FIGHTERS – SONIC HIGHWAYS
Zawsze niezwykłym wydaje mi się być fakt, iż Perkusista Nirvany: Dave Grohl –  po dramatycznym zakończeniu działalności zespołu Nirvany, potrafił niezwykle szybko osiągnąć szczyty popularności nowego zespołu. Z płyty na płytę zespół okazuje się być coraz lepszy. Najnowsza płyta to świetny przykład ambitnego rockowego grania z dużą domieszką przebojowości – co wcześniej temu zespołowi się nie zdarzało, nie oznacza to jednak, że grał kiepsko, grał po prostu inaczej. Na poprzednich wydaniach, zdarzały się chwytliwe numery jednak były one sporadyczne, tu praktycznie każdy utwór zasługuje na miano singla.


18. DEEP PURPLE  AND FRIENDS – JON LORD THE ROCK LEGEND
Jest to swoisty hołd w kierunku zmarłego przed dwoma laty członka grupy, klawiszowca Jona Lorda. Wielu znakomitych muzyków sceny rockowej i metalowej wraz z pozostałymi członkami zespołu zdecydowało się aby uczcić pamięć przyjaciela czego wynikiem jest ta płyta wydana również jako koncert na DVD.


17.  ROBERT PLANT – LULLABY AND… THE CEASELESS ROAR.  
Były wokalista Led Zeppelin mimo próśb i nacisków ze strony dawnego kolegi z zespołu nie myśli o reaktywacji grupy, a skupia się wyłącznie na swojej solowej karierze.  Jego dziesiąty solowy album jest to  fascynacja muzyką wschodu, muzyką orientalną. Na temat tej płyty słyszałem wiele negatywnych opinii, że Plant dziadzieje, że ta płyta jest nudna itd. Fakt, nie jest na pierwszy odsłuch ładna w odbiorze i należy go słuchać w skupieniu . Niemniej jednak jest w nim tyle piękna, że można się tą płytą zachwycić i zakochać, co sprawi, że zostanie z nami na dłużej.


16. PIOTR BUKARTYK – KUP SOBIE PSA. 
Czy trzeba przedstawiać tego Pana? Myślę, że tym, którzy jeżdżą na Przystanek Woodstock i biorą udział w warsztatach przez Niego prowadzonych alb tym, którzy słuchają Porannego Zapraszamy Do Trójki w piątki chyba nie trzeba.  Tym, którzy nie znają spieszę z wyjaśnieniem , że to taki pan, który gra i śpiewa, a jego muzyka zaliczana jest do nurtu tzw poezji śpiewanej, choć forma przekazu jest bardzo różnorodna. Zwykle pisze piosenki o życiu, raz wesołe, a raz smutne. Tym razem postawił na smutek i refeksję. Bardzo osobista płyta Artysty. Absolutną perełką na tej płycie jest utwór „Piasku Ziarenka”. Polecam zanurzyć się w tym "smutku".


15. BRUCE SPRINGSTEEN – HIGH HOPES.
To pierwsza płyta roku 2014, jaką odpakowałem praktycznie zaraz po Nowym Roku. W sumie co do Bossa jestem MAŁO OBIEKTYWNY (pozdrawiam Pana Redaktora Mariusza Owczarka!) i biorę wszystko. W sumie nie spodziewałem się tej płyty aż tak szybko, bo od poprzedniej minął zaledwie rok. A tu kolejna niespodzianka. Płyta naprawdę bardzo dobra, pomimo iż nie zaskakuje i pojawia się parę odgrzewanych kotletów w innej aranżacji (np. ŚWIETNA WERSJA „The Ghost of Tom Joad" z gościnnym udziałem Tom Morello), ale to w końcu cały Bruce, który przyzwyczaił nas do tego by nie zaskakiwać. Płyta świetna na poranną pobudkę. Zwłaszcza utwór numer osiem J


14. ROYAL BLOOD - ROYAL BLOOD. 
 Nic o tym zespole nie wiedziałem dopóki nie przeczytałem artykułu w „Teraz Rocku” i wywiadu z Jimmym Pagem o nich. Royal Blood to brytyjski duet rockowy pochodzący z Brighton, powstały w 2013. Brzmienie zespołu przypomina klasyczny rock garażowy i blues rock. Cytując Piotra Kaczkowskiego – „No, proszę jak młodzi rosną na robocie”. W tym roku wydali swą debiutancką płytę. Nic dziwnego, że Page zachwycony, bo goście grają z taką siłą jak niegdyś Led Zeppelin. Polecam!


13. ROGER TAYLOR – BEST. 
W sumie to pierwsza składanka z solowego dorobku perkusisty legendarnej grupy Queen.  Artysta wydał pięć albumów – „Fun In Space”, „Strange Frontier”, „Happiness”, „Electric Fire” oraz „Fun On Earth” – i pod koniec  tego roku postanowił zrobić własną składankę. Myślę, że to dobra pozycja dla tych, co nie znają solowego dorobku Taylora.  Polecam.


12. Archive – AXIOM.   
Czy ktoś zna ten zespół? Powiem krótko, że to zespół pochodzący z Londynu, założony w 1994 roku przez Dariusa Keelera i Danny'ego Griffithsa. Muzyka Archive łączy ze sobą wiele gatunków takich jak trip-hop, muzyka elektroniczna, post-rock, czy rock progresywny. Axiom to najnowsze, dziewiąte w karierze wydawnictwo i chyba jak dotąd najlepsze.  Jeśli ktoś jest fanem takiego grania i ma dość sprzężonych gitar i krzykliwego wokalu to z pewnością przeniesie słuchacza w inny wymiar i uspokoi skołatane nerwy.


11. Joe Bonamassa - DIFFERENT SHADES OF BLUE. 
Stosunkowo młody artysta bluesowy, który ma na swoim koncie 11 albumów studyjnych, kilka koncertowych raz dwa gościnne na płytach bluesowej wokalistki Beth Hart. Poprzednie dokonania to w dużej mierze covery. Najnowszy album to całkowicie premierowy materiał. Promował go utwór tytułowy. Jak do dobrze, że w dzisiejszych czasach tak pięknie można grać bluesa jak gra Joe.


10. JOHNNY CASH – OUT AMONG THE STARS. 
Cash zza grobu. Jednak to nie Cash z końca kariery, lecz z początku lat osiemdziesiątych. Wówczas wytwórnia płytowa stwierdziła, że Artysta jest niemodny i postanowiła ten album odłożyć na półkę. Po latach został odświeżony przez syna zmarłego muzyka country – Johnny’ego Cartera Casha – wydana w tymże roku. Bardzo często gościła w my odtwarzaczu. Utwory utrzymane w stylu country i gospel. Taki był właśnie Johnny Cash.


09. RAY WILSON  - 20 YEARS AND MORE.
14 kwietnia 2013 roku w studiu radiowej Trójki miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Tego dnia Ray Wilson zagrał koncert, który stał się podsumowaniem jego dwudziestoletniej kariery muzycznej. Na płycie znajdziemy wielkie przeboje takie jak No Son Of Mine, Mama czy Inside ale również mniej znane piosenki jak chociażby Airport Song będący pełnym humoru opisem oczekiwania Artysty na samolot po bardzo męczącej nocy w towarzystwie przyjaciół ze wszystkimi syndromami „dnia następnego”. Dodatkową atrakcją wydawnictwa są dołączone dwie płyty CD będące zapisem całego koncertu.


08. GODSMACK -1000hp. 
Godsmack to amerykański zespół hardrockowy i heavymetalowy z wpływem grunge, który powstał w 1996 roku w Bostonie. Nagrał już 7 albumów. Najnowszym jest właśnie „1000hp”. Ktoś kto słuchał wcześniejszych dokonań ten nie odkryje w nim w żadnej rewolucji, a kto nie zna to niech zapozna się z tym albumem. W moim przypadku jest tak, że znam pozostałe dokonania, jednakże ten album ze wszystkich zapętlił się w moim odtwarzaczu najbardziej, bo to dobry i solidny album na którym pełno sprawdzonych już patentów, chociaż jest znacznie lżej, z naciskiem na melodię. To dawka dobrego amerykańskiego hard rocka ze świetnym wokalem Sully’ego.

07. GAZPACHO – DEMON
Artrockowy zespół z Norwego wydał swój ósmy album zatytułowany „Demon”.  Tradycją się stało już chyba ostatnio, że muzycy tworzą koncept albumy. Na poprzedniej płycie zatytułowanej  „March of Ghosts” opowiadali o człowieku, który w nocy spotyka duchy i słucha ich opowieści, natomiast na tej najnowsze historia toczy się wokół człowieka, który twierdzi, że żył tysiące lat i poszukiwał demona. Muzycznie to inspiracje zespołem Marillion z okresu teraźniejszego, czyli z Stevem Hogarthem. Szczerze powiedziawszy nie uznaję Marillionu bez Fisha, ale w wydaniu tak smakowitego przysmaku jakim jest Gazpacho mogę łyżkami jeść


06. SKUBAS – BRZASK
Po raz pierwszy usłyszałem gościa na koncercie w Trójkowym Studio Im. Agnieszki Osieckiej bodajże w roku 2012 i od razu się zakochałem w jego muzyce i głębokim głosie. „Linoskoczek” przez wiele tygodni chodził mi po głowie.  „Brzask” to drugi krążek artysty.  Wcale nie gorszy od pierwszego. Poruszające, piękne i mądre teksty i głos jakby gdzieś z oddali. To właśnie jest Skubas. Do słuchania z lampką wina we dwoje.


05. MIKE OLDFIELD – MAN ON THE ROCKS. 
25 album wielkiego Mike’a Oldfielda, czyli tego pana od słynnych „dzwonów rurowych”.  Tym razem Mike postawił na lekkość i przebojowość, co w jego przypadku nie jest żadną ujmą. Już pierwszy utwór  „Sailing” wprowadza nas w fajny klimat gorącego lata. Bardzo przypomina okres lat 80-tych, gdy nagrał słynny przebój  z Maggie Reilly – „Moonlight Shadow”. Później jest zróżnicowanie, ale płytę uważam za ciekawą, spójną. Dobrą podczas jazdy samochodem.


04. LUXTORPEDA – „A MORAŁ TEJ HISTORII MÓGŁBY BYĆ TAKI – MIMO, ŻE CUKROWE TO JEDNAK BURAKI”. 
Panowie nie stają w miejscu, ale brną dalej.  Gdy się słucha ich utworów bardzo łatwo jest wyczuć, że kochają razem grać i sprawia im to wielką radochę. Oczywiście oczywiście oprócz wspólnego spontanicznego łojenia są także bardzo mądre teksty traktujące o zagubieniu człowieka, jego hipokryzji i posprzątaniu jego życiowego bałaganu,  o przebaczeniu własnemu ojcu („Nieobecny Nieznajomy” – rozwala mnie ten tekst) że nie jesteśmy tylko „cyfrą wpisaną na marginesie. Mocna plyta! Chyba najmocniejsza ze wszystkich do tej pory wydanych. 


03. BUDKA SUFLERA – PRZYSTANEK WOODSTOCK. 
O ostatniej trasie koncertowej Budki Suflera mówiły chyba wszystkie media i wszyscy miłośnicy muzyki. Nie dało się przejść obojętnie nad tą wiadomością, zwłaszcza że Budka Suflera nie schodziła ze scen odkąd się na niej pojawiła – czterdzieści lat temu. Dlatego też oczywistym było, już po samym ogłodzeniu przez Jurka Owsiaka o koncercie Budki na Woodstocku, że pod sceną będziemy. Były też prawdziwe tłumy innych ludzi, którzy od samego początku do samego końca wyśpiewywali każdy zagrany przez zespół utwór.

Budka Suflera nie grała jednak na Przystanku „zwykłego” koncertu, a realizowała niezwykły projekt – projekt swojej pierwszej płyty „Cień Wielkiej Góry”, który w sierpniową noc po prostu wzruszał. Wzruszał fakt granych przez zespół dawno nie słyszanych utworów czy takich, których nie decydują się grać na żywo prawie w ogóle jak „Szalony koń”, ale przede wszystkim wzruszało to, że utwory znali niemal wszyscy, którzy zjawili się pod sceną. Mamy wrażenie, że na tym koncercie byli niemal wszyscy Woodstockowicze, a przynajmniej wszyscy z którymi rozmawialiśmy i których znamy.
Wydanie tego koncertu wygląda po prostu pięknie. Wszystko tworzy doskonałą całość zarówno płyta CD jak i DVD na której znajduje się zapis całego Woodstockowego koncertu z dodatkami i spotkaniem muzyków z Woodstockową publicznością w namiocie Akademii Sztuk Przepięknych.
To WYDANIE po prostu trzeba mieć!


(recenzja „Budka Suflera – Przystanek Woodstock” – agaciorka & bartas)


02. PINK FLOYD – THE ENDLESS RIVER.
W marcu bieżącego roku sensacyjne doniesienia od samego gitarzysty Davida Gilmoura o tym krążku wywołały niezwykłe poruszenie wśród miłośników zespołu Pink Floyd, zwłaszcza fakt, że mają się na niej znaleźć materiały dotychczas nie publikowane pochodzące jeszcze z końca lat 80 oraz sesji nagraniowej do albumu Division Bell z 1994 roku. 

Oficjalnie krążek ukazał się 9 listopada ale w sieci dostępny był kilka dni wcześniej i już wtedy cieszył się sporym zainteresowaniem. Niestety nie przekładało się to na pochlebność opinii internautów, większość z nich bowiem skrytykowała album twierdząc, że nie przedstawia muzycznie nic interesującego, a wydany jest w celach stricte zarobkowych. Powodem takich opinii mógł być fakt iż cała płyta jest instrumentalna, poza ostatnim utworem „Louder than words”, który ostatnimi czasy zdobywa szczyty List Przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia.
Krążek podzielony jest na cztery części na które składa się szesnaście utworów. Muzyka utrzymana jest w stylu muzyki ambient. Doskonale wyczuwa się klimat poprzedniej wspomnianej płyty oraz klasycznego albumu zespołu „Wish You Were Here”, a konkretnie utworu „Shine On You Crazy Diamond”.

Na uwagę zasługuje okładka płyty, która doskonale komponuje się z zawartą na płycie muzyką – niekończąca się rzeka, dryfowanie przez nią. Krążek w całości dedykowany jest zmarłemu klawiszowcowi zespołu Rickowi Wrightowi, który miał również swój udział w nagrywaniu tego materiału.  
   

01.   QUEEN – LIVE AT THE RAINBOW ‘74
Czy zadziwiłem swoich znajomych? Chyba nie! Jednak na podium staje Queen nie tylko dlatego, że to mój ukochany od 25 lat zespół, ale też dlatego, że bardzo długo czekałem na oficjalne wydawnictwo DVD i CD. Pamiętam, że wiele lat temu udało mi się ściągnąć ten koncert na VHSie jako bootleg z Węgier. Mam go do dziś, jednak dzisiejsze technologie są zbyt niesamowite aby go odtworzyć.

Poszukiwacze najczęściej granych i najbardziej znanych hitów Królowej takich jak „Radio Ga Ga” czy „I Want To Break Free”  będą zawiedzeni bowiem żaden z takich nie znalazł się na tym wydawnictwie, hity te powstały o dekadę później.  Zespół Queen – jak wiele innych w tamtym czasie rockowych kapel - skupiał się za to na graniu mocniejszym, hardrockowym w stylu takich zespołów jak np. Led Zeppelin. Ba! Nie znajdziecie tam nawet „Bohemian Rhapsody”, chociaż „chwilę” później powstał.  

W wersji DVD pojawia się tylko jeden koncert z trasy promującej „Sheer Heart Attack”, natomiast wersja audio posiada dwa – wspomniany wyżej, a także zapis koncertu z trasy promującej drugą płytę – „Queen II”. Wersja wizualna niestety zaginęła gdzieś, możemy jedynie zobaczyć krótki fragment tego koncertu w dodatkach zamieszczonych na DVD.

Zespół Queen w doskonałej formie. Grają ostro i z pazurem. Freddie  nie miał może tak wyrobionej skali głosu jak w latach późniejszych, ale już wtedy potrafił hipnotyzować publiczność.
W kolejnych latach działalności zespołu tylko utwierdzał w przekonaniu, o swojej osobowości, charyzmie – publika kochała go od samego początku do końca jego dni, a nawet kocha Freddiego do dziś..




GORĄCO POLECAM!  

BARTAS




poniedziałek, 24 listopada 2014

Lover Of Life, Singer Of Songs


King Mercury



Troszkę mnie nie było tutaj. Ostatni mój wpis miał miejsce w maju 2013 roku. Coś mnie jednak zmotywowało, by tutaj powrócić. Brak motywacji, brak natchnienia i zapału spowodował to jawne spustoszenie Poczułem ogromny głód wskrzeszenia mojego muzycznego bloga.

Tymczasem jest poniedziałek 24 listopada 2014 roku. Można powiedzieć, że jednym z czynników, który skłonił mnie do powrotu do pisania o muzyce jest dzisiejsza bardzo smutna rocznica - odejścia mojego Idola Freddiego Mercury'ego do - jak mawia Piotr Kaczkowski - Największej Orkiestry Świata. Tak, 23 lata nie ma go z nami. Jak ten czas leci, prawda? 

Urodził się jako Farrokh Bulsara 5 września 1946 roku na wyspie Zanzibar, w zamożnej rodzinie parsów. Ojciec pracował w dyplomacji brytyjskiej, a Matka – zajmowała się domem. Freddie miał też siostrę – Kashmirę. Wszyscy byli wyznawcami zaratustrianizmu. Przyszła gwiazda rocka już od czasów szkolnych wykazywała się ogromnym talentem muzycznym i nie tylko. Dzięki ciotce zaczął pobierać lekcje gry na fortepianie uzyskując zeń IV stopień jako końcowy wynik z teorii i praktyki. Pierwszym zaś zespołem był szkolny „The Hectics”, który założył wraz kolegami. W 1964 roku przeprowadził się z rodziną do Anglii, gdzie podjął naukę w technikum Isleworth School, a później rozpoczął studia w Ealing College of Art na wydziale grafiki, gdzie w 1969 uzyskał dyplom ze sztuki grafiki i projektowania. Grywał w lokalnych kapelach, po czym wstąpił dołączył do Smile, w którym grał Brian May i Roger Taylor. Mercury przekonał dwójkę pozostałych członków grupy, że powinni razem kontynuować granie, dołączył do zespołu, zaproponował nową nazwę formacji – Queen i stworzył jej logo. Na gitarze basowej początkowo grał Mike Grose, następnie Barry Mitchell, a w lutym 1971 r. po przesłuchaniach, do grupy na stałe dołączył John Deacon.

Wspólnie z Mayem, Taylorem i Deaconem zagrał ponad 700 koncertów na całym świecie. Słynne występy grupy to Live at Wembley Stadium (trasa Live Magic, 11 i 12 lipca 1986), występ za żelazną kurtyną w Budapeszcie (1986), rekordowe pod względem ilości publiczności zgromadzonej publiczności show w Ameryce południowej (Sao Paulo, 20 marca 1981, 130.000 ludzi), ostatni koncert grupy w angielskim Knebworth Park 9 sierpnia 1986 (150.000 ludzi).

Jednym z najsłynniejszych wydarzeń podczas działalności brytyjskiej grupy był charytatywny koncert Live Aid (1985). Głównym jego bohaterem był Mercury, występ trwał 20 minut i został zaliczony do najlepszych koncertów w historii muzyki rockowej. Bezpośrednio po nim, Elton John powiedział Ukradli Show!, a organizator koncertu, Bob Geldof, wiele lat później stwierdził, że Freddie Mercury urodził się właśnie po to, żeby zagrać przed 1,6 miliarda ludzi, którzy oglądali koncert w telewizji. Frontman Queen miał niezwykły kontakt z publicznością, co powodowało, że koncerty grupy cieszyły się niezwykłą renomą. Stałym ich elementem była zabawa polegająca na powtarzaniu fraz śpiewanych przez wokalistę – „eeooo”, „deeeeoooo” itp.

Prawdopodobnie wiosną 1987 (taką datę podał Jim Hutton w swojej książce Mercury and Me) Freddie Mercury dowiedział się, że jest chory na AIDS. Pomimo widocznych objawów śmiertelnej choroby m.in. mięsaków Kaposiego na dłoniach i twarzy, artysta zaprzeczał, że cokolwiek mu dolega. Aby ukryć mięsaki Kaposiego i ślady ich wypalania, wokalista nosił krótki zarost (widoczny w m.in. w teledyskach z płyty The Miracle: I Want It All, Breakthru, The Invisible Man, Scandal, The Miracle). Frontman Queen unikał rozmów na temat AIDS. Po poinformowaniu tylko kilku swoich przyjaciół o chorobie, artysta nie rozmawiał już z nimi na ten temat. Sześć tygodni przed śmiercią skomponował ostatni utwór A Winter s Tale, a 3 tygodnie później nagrał ostatnią piosenkę Mother Love. Na kilka tygodni przed śmiercią piosenkarz przestał brać leki, oprócz tych o działaniu przeciwbólowym. 14 października został wydany singel Queen o wymownym tytule The Show Must Go On. Z powodu stanu Mercury’ego, w teledysku skompilowano stare nagrania wideo. Dopiero dzień przed śmiercią, 23 listopada 1991 wydał oświadczenie, w którym napisał o swojej chorobie. W tekście napisanym dzień wcześniej wspólnie ze swoim menedżerem Jimem Beachem, wokalista napisał:

W związku z licznymi doniesieniami prasowymi w ciągu ostatnich dwóch tygodni pragnę poinformować, że test na HIV był pozytywny i jestem chory na AIDS. Uważałem za właściwe utrzymać tę informację w tajemnicy, aby chronić swą prywatność. Jednak teraz nadszedł czas, aby powiedzieć prawdę. Mam nadzieję, że lekarze i wszyscy ludzie dobrej woli na całym świecie połączą się ze mną w walce z tą straszną chorobą. Moja prywatność zawsze była bardzo ważna dla mnie i słynę z braku wywiadów ze mną. Proszę zrozumieć, iż ta polityka będzie kontynuowana.

Artysta zmarł w swoim domu Garden Lodge w Londynie 24 listopada 1991 o godzinie 19.20 na grzybiczne zapalenie płuc w związku z osłabieniem odporności wywołanym AIDS. Miał 45 lat. Zwłoki piosenkarza zostały skremowane w londyńskim krematorium 27 listopada. Podczas pogrzebu, który miał miejsce 3 dni po śmierci, odtworzono utwory Arethy Franklin You've Got A Friend i arię z opery Verdiego. Ceremonia miała charakter prywatny, uczestniczyło w niej 35 osób (rodzina, pozostali członkowie Queen, Elton John i najbliżsi przyjaciele artysty), trwała ok. 25 minut i odbyła się zgodnie z zasadami zaratusztrianizmu. Legenda głosi, że prochy artysty zostały wrzucone do Jeziora Genewskiego. Jednak najprawdopodobniej urna spoczęła pod wiśnią w ogrodzie jego domu Garden Lodge w Londynie. Inna wersja głosi, że znajduje się ona pod fałszywym nazwiskiem na jednym z cmentarzy w Anglii.

20 kwietnia 1992 na stadionie Wembley Stadium w Londynie zorganizowano The Freddie Mercury Tribute Concert, który miał na celu uczczenie pamięci artysty oraz zebranie środków na walkę z AIDS. Dochód z imprezy przekazano fundacji założonej przez trzech pozostałych członków zespołu – The Mercury Phoenix Trust. 72 tysiące ludzi na stadionie oraz kilkaset milionów przed telewizorami obejrzało występ Briana Maya, Rogera Taylora, Johna Deacona oraz zaproszonych gwiazd, wśród których byli David Bowie,  Guns N Roses, Elton John, Metallica, George Michael, Robert Plant i wielu innych. 

6 listopada ukazał się album Made In Heaven, będący swoistym testamentem Freddiego. Znalazły się na nich wspomniane utwory, jakie Freddie nagrywał w ostatnich chwilach swojego życia, jak również solowe przeboje Freddiego w nowych, bardziej rockowych aranżacjach. W tym samym czasie w Montreux nad Jeziorem Genewskim został odsłonięty pomnik Freddiego zaprojektowany przez Irene Sedlecky.


Pomnik Freddiego nad Jeziorem Genewskim w Montreux
Za miłość do hedonistycznego stylu życia przepłacił życiem. Jednak nie jesteśmy od tego, by sądzić, a raczej skupić się na pięknie muzyki, jaką tworzył wraz ze swymi Przyjaciółmi z zespołu. Także solo – singiel Love Kills z Giorgo Moroderem i cichym udziałem pozostałych członków Queen, potem Mr Bad Guy, a także zaliczył wiele gościnnych występów. Spełnił swoje największe marzenie nagrywając wspaniałą płytę Barcelona z katalońską divą operową – Montserrat Caballe. Fani i media widzieli w nim lidera i faceta rządnym władzy w zespole. Władczy i silny był tylko na scenie, gdy jednym skinieniem ręki poruszał tysiące ludzi na stadionach. Poza sceną już taki nie był. Mimo, że od śmierci Freddiego Mercury’ego upłynęły 23 lata to nadal dzięki muzyce żyje on w sercach milionów fanów...



 BARTAS.